Przez lata jeżdżąc do Polski, zawsze podążało się do rodziców, domu rodzinnego, nigdy nie było czasu i wystarczająco długiego urlopu, aby wyruszyć tam gdzie jeszcze się nie było. Tym razem z małżonką postanowiliśmy, że 2 tygodnie spędzimy na terenach nam nieznanych – w Polsce północno-zachodniej.
Kołobrzeg wita nas chłodnym wieczorem. Meldujemy się w hotelu Sand. Od następnego dnia mamy piękną słoneczną suchą jesień. Bałtyk aczkolwiek zimny, jest uroczy, szum fal, dźwięk mew, orzeźwiające powietrze. Codzienne spacery nadmorską promenadą, bądź piaszczystą plażą przynoszą psychiczne odprężenie, pozwalają na przepływ myśli w spokojniejszym, wręcz jałowym tempie. Czas jakby w innym takcie rytmu.
Uderza liczba turystów z Niemiec i to przeważnie starszych wiekiem. Zapewne to ich powroty do przeszłości, czasów dzieciństwa, równie tragicznego jak naszych rodziców. Przemianowanie na rozkaz Hitlera miasta w twierdzę było wyrokiem na Kołobrzeg. A mordercze walki wojsk hitlerowskich od 4 marca 1945 r. przez 2 tygodnie z oddziałami armii Czerwonej i I Armii Wojska Polskiego jego wykonaniem.
Pomimo, że po wojnie obszar ten wrócił do Polski, Sowieci zadomowili się tu na dobre. Wokół przedwojennego niemieckiego lotniska Bagicz stworzono samowystarczalną, eksterytorialną strefę z własnym szpitalem, szkołą, sklepami, osiedlem mieszkaniowym, w której stacjonowało ok. 2000 żołnierzy. Ta radziecka baza wojskowej była ciągle rozbudowywana. Po 1966 roku na lotnisku rozpoczęto budowę nowoczesnych schrono-hangarów oraz obiektów na broń masowego rażenia, w których mogły być przechowywane wyrzutnie rakiet SS-1 Scud lub SS-20 Saber. Po przebudowie lotnisko było na tyle duże, że mogło obsługiwać samoloty transportowe Antonow i Iljuszyn oraz bombowce strategiczne. Oglądamy te zrujnowane poradzieckie tereny z ulgą, iż to niezapraszane towarzystwo wyniosło się z Polski ostatecznie w 1992 r.
Ta moja Polska, bez względu na kłótnie, paranoiczne fobie, zazdrości i zawiści, ale zawsze najukochańsza i jedyna i niezastąpiona… tu wszędzie, na każdym kroku czas miniony przeplata się z teraźniejszością…
Wycieczka do Koszalina i spotkanie z dyr. Szpitala dr. Andrzejem Kondaszewskim. W ciągu 7 lat z popadającego w długi i ruinę ośrodka zrobił nowoczesny zespół obiektów szpitalnych znajdując prywatnych inwestorów. Krótka runda po pomieszczeniach robi wrażenie. Gdyby nie polski język dokoła, mógłbym pomyśleć, że odwiedzam któryś ze szpitali kantonalnych w Szwajcarii. W pewnej chwili dochodzi mnie rozmowa pacjenta z członkami jego rodziny, którzy z wyrzutem mówią, że ów pacjent nie szykuje się do powrotu do domu. „.. a czy ja mam tu źle? Dobre jedzenie, czysto, opieka, nawet zwiozą mnie na wózku na spacer. A tam w domu? Kto to zrobi? Nawet wózek z klatki schodowej nie wyjedzie…”. To też ta moja Polska – szepnąłem sam do siebie…
Jesteśmy w Gdańsku, które wita nas jesiennym słońcem. Od razu jedziemy do stoczni, aby zwiedzić Europejskie Centrum Solidarności i jego stałą wystawę dedykowaną historii Solidarności i ruchów opozycyjnych, które zmieniły całą Europę Środkowo-Wschodnią. Wystawa zajmuje powierzchnię blisko trzech tysięcy metrów kw. Pierwszego i drugiego piętra.
Jesteśmy pod dużym wrażeniem. Do prezentacji wykorzystane są tradycyjne metody ekspozycyjne, ale i najnowsze rozwiązania technologiczne. Zwiedzając oglądamy eksponaty historyczne, mając jednocześnie dostęp do projekcji przestrzennych i elektronicznych, gdzie zgromadzone są fotografie, filmowe materiały archiwalne, dokumenty, mapy, biogramy, kalendaria, wycinki prasowe… Od tamtych wydarzeń minęło już ponad 30 lat, ale nic nie straciło ze swojej świeżości postrzegania. Jakby ten czas za na
mi był na wyciągnięcie ręki… jakby… Dla każdego z pokolenia „po stanie wojennym”, ta wystawa to moralny obowiązek, to dar od Boga, że dzisiaj można sobie podarować kilka dobrych godzin by obejrzeć czas upodlenia i ludzi, którzy temu upodleniu mieli odwagę i siłę przeciwstawić się.
Ta ekspozycja pokazuje również, że to nie tylko Wałęsa, nie tylko członkowie Komisji Krajowej czy szefowie Regionów, ale tą lawą zmian, krwioobiegiem powracającej wolności były miliony pracowników, robotników, rolników, miliony Polaków. Dlatego więcej pokory panowie u władzy, bo do tej władzy doszliście po karkach sponiewieranych przez komunę zwykłych członków Związku…o czym już przestaliście pamiętać….
Przepiękna starówka. Gdańska i Długi Targ i stateczny Neptun. Odnowione kamieniczki prężą się w promieniach słońca. Spotykamy się z byłym konsulem RP w Bernie – Mieczysławem Sokołowskim i jego małżonką. Mieczysław pozostawił wśród Polonii wiele dobrych wspomnień. To postać o dużej empatii i kulturze osobistej, z którą rozmowa zawsze należała do tych przyjemniejszych stron działalności polonijnej. Mieliśmy i mamy ponadto jeden wspólny i bliski nam temat – Jan Piwnik – „Ponury” i Jerzy Bartnik „Magik”. Ten pierwszy to wujek Mieczysława i dowódca – jednego z największych w Polsce – zgrupowania partyzanckiego w górach świętokrzyskich; ten drugi – to mój przyjaciel – najmłodszy żołnierz tego zgrupowania, późniejszy powstaniec warszawski uhonorowany Orderem Virtuti Militari.
Oczywiście i tym razem nie obeszło się bez powrotu do „naszych tematów” i jakże znamiennej wiadomości, że opiekę nad pamiątkami po „Ponurym” przejęła jednostka specjalna „Grom”. Dość długo sprawiedliwość historii toczyła się po meandrach niesprawiedliwości, ale jednak wróciła do nurtu prawdy…
Na pożegnanie Trójmiasta jeszcze Sopot i spacer po sławetnym molo i Gdynia i nasz słynny okręt bojowy „Błyskawica”. Historia i dzień dzisiejszy… Ty moja Polsko…
Jego Eminencja biskup pomocniczy diecezji Koszalińsko-Kołobrzeskiej – Krzysztof Zadarko – bodajże najmłodszy duchowny z takim tytułem w Polsce, przed nominacją Rektor Polskiej Misji Katolickiej w Szwajcarii.
Zadzwoniłem, poznał mnie od razu, chociaż tutaj w Szwajcarii nie mieliśmy zbyt dużo okazji do częstych spotkań. Dla kogoś, kto myśli, że moja praca to prowadzenie i wydawanie czasopisma polonijnego oraz działalność polonijna, może wydawać się dziwnym. Dla kogoś, kto wie, że ta cała działalność jest poza pracą zawodową – jest to bardziej zrozumiałe.
Spotkaliśmy się w małej przyjemnej kawiarni. Nie zmienił się. Uśmiechnięty jak dawniej, pełen żywotnej energii i jak zawsze doskonały obserwator rzeczywistości i tej regionalnej i ogólnopolskiej. Jest również znakomicie zorientowany odnośnie Polonii w Szwajcarii.
Więc rozmawiamy o tej naszej Polsce i tej kłótliwej i tej twórczej, o troskach i obciążeniach zwykłych zjadaczy chleba, o ich codzienności często nie tylko tejsmutnej ale i dramatycznej. Ten kapłan jest wśród.. nie poza…i doskonale rozpoznaje źródła tych dramatów…
Schodzimy na emigrację w Szwajcarii, na sytuację polonijnych ośrodków katolickich. Temat, za tematem, nie brak ich. I tylko czas nieubłaganie pędzi, powodując, iż przychodzi pożegnać się. Myślę, że jeszcze będziemy mieli okazję do kolejnej wymiany zdań, jeśli nie nad Bałtykiem, to w kraju Helwecji.
Kończy się pobyt w kraju.. Więc jeszcze Mrzeżyno, gdzie moja Elżbieta spędzała wakacje przed 30 laty i gdzie nic nie przypominało dawnego. Jeszcze Mielno i Darłowo.
Mam więcej czasu na obserwację otoczenia, ludzi, na ich reakcje chwil. Widać to ich szarpanie się, tę walkę o byt, widać te ich smutne oczy, często twarze, ale nie widać brudu, brudu jaźni. Są uprzejmi, przyjaźni, otwarci.
Na pewno ekonomicznie mają od nas tu w Szwajcarii gorzej, mniej perspektyw na komfortowy wypoczynek, mniej hedonistycznych zachcianek wypełniania swojego życia pseudo-schizofrenicznym auto-wypaleniem. A jednak w ich relacjach między sobą, w ich postawie odnajduję więcej ludzkiego niż tu – instrumentalnego traktowania drugich, mniej tego wyuczonego na każdą okazję uśmiechu. I może również dlatego jesteś Ty mój kraju, najukochańszą moją Polską…
Tadeusz Kilarski