W 2013 r. wydane zostały pamiętniki Henryka Ciecierskiego (1864 -1933) ziemianina podlaskiego, podróżnika, ochotnika w wojnie polsko-bolszewickiej (Henryk Ciecierski, Pamiętniki. Wydawnictwo Arcana, Kraków 2013).
Jest to żywy, dowcipny, utrzymany w jowialnym tonie, budzącym reminiscencje pamiętników Paska zapis minionego świata z przełomu XIX wieku do lat 30-tych XX wieku. Henryk Ciecierski zaczął spisywać swoje wspomnienia ok. 1930 r., czyli na trzy lata przed śmiercią. Niepewny, czy zdąży je skończyć, zrezygnował z właściwej pamiętnikom chronologii wydarzeń na rzecz utrwalenia tego co uważał za najważniejsze i chciał ocalić od zapomnienia. Tak właśnie powstał osobny rozdział „Podróże”.
W podróżach XIX/XX-wiecznych nie mogło zabraknąć i Szwajcarii. „Wróciwszy z żoną z Afryki i pokrążywszy po Genui, Pradze, Monachium i Zurychu, przyjechaliśmy w grudniu do Lozanny. Była noc, mróz dziesięciostopniowy. W małym, starym Hôtel de France dostaliśmy pokój tylko z kominkiem”. Obydwoje pragnęli tylko jednego – ogrzać się. „Ale ledwieśmy się w mroźnym numerze położyli, musieliśmy się pośpiesznie z łóżek zrywać, ubierać się i uciekać na korytarz, bo dym z ogniska zamiast ulatywać kominem walił jak w wędzarni na pokój. Dzwonienie, gwałtowne rekryminacje. Dano nam inny pokój, już bez kominka, ale i bez… pieca”. Przepędziwszy noc w zimnym pokoju rano zmienili hotel. Tym razem ocena Szwajcarii wypadła negatywnie: „nie dość, że zimna, ale niezbyt mi już miła, burżuazyjna, szablonowa Szwajcaria”.
Ale na dalszych stronach swoich pamiętników z uznaniem pisze o szwajcarskim hotelarzu z Leysin-Village, bogatym właścicielu dwupiętrowego hotelu, który wniósł osobiście jego ciężką walizkę na drugie piętro. Wspomina też z sympatią dr Johanna Winklera prezesa Szwajcarskiego Trybunału Związkowego w Lozannie, który został przewodniczącym Międzynarodowego Sądu Rozjemczego ds. Ustalenia Granicy w Tatrach w tzw. sporze o Morskiego Oko w latach 1901 -1902. Kiedy polska delegacja sumitowała się i przepraszała Szwajcara za skromne przyjęcie w schronisku nad Morskim Okiem, zapewniając go, że za kilka lat stanie tutaj europejski, wspaniały hotel zgorszony Szwajcar zaprotestował: „Na Boga, panowie. Tylko nie sprowadzajcie tutaj tych przeklętych, wyfraczonych kelnerów! Lepiej zostawcie to tak jak jest teraz, nic nie zmieniając”(1)
Państwo Ciecierscy często spędzali zimę w Lozannie. Podczas jednego z takich pobytów, nasz pamiętnikarz siedząc „w cukierni przy moście, z którego roztacza się widok na śliczne Ouchy, jezioro i góry francuskiego brzegu, popijając czekoladę, czytając spokojnie „Matin’a”, dowiedział się, że w Konstantynopolu wybuchła dżuma. „O, co to takiego? La peste a Constantinople! Dżuma w Konstantynopolu! Wiele rzeczy widziałem, ale dżumy jeszcze nie! Ojciecz zadżumionych… Miasto jak wymarłe…Trupy w fezach i w turbanach leżą na ulicach… Zakapturzeni ludzie w chałatach smołowanych i w maskach z trudem odpędzają szarpiące ciała psy uliczne, widłami, hakami ściągają nieboszczyków, składając ich na wozy ciągnione przez ponure, czarne bawoły… Rzadki przechodzień chyłkiem pomyka, zasłaniając usta i twarz chustą napojoną czym śmierdzącym. Raptem staje, słania się chwilę i pada. Trup!”
Zafascynowany swoją wizją, nie pomny na zagrożenia, z iście staropolską fantazją pojechał do Konstantynopola. Tutaj spotkało go „rozczarowanie”, gdyż miasto nie przypominało „miasta zadżumionych”. „Rozglądam się za widokami zadżumionego miasta… Daremnie! Ani słychu, ani widu! Ruch ożywiony na ulicach jak zawsze. Prawda, że się ludziska brzydko kulą, ale dlatego, że im deszczyk chlapie na fezy i spływa na kołnierze”. Jak poinformowano go w rosyjskim konsulacie w Konstantynopolu było kilka przypadków zgonów na chorobę podobną do dżumy, które prasa europejska roztrąbiła. Ciecierski w ogóle lubił – chyba przez złośliwość – odwiedzać konsulaty rosyjskie gdziekolwiek był i sprawiać problemy rosyjskim dygnitarzom.
Zimę 1906–1907 rodzina Ciecierskich spędziła w Genewie. Przeżyli wtedy przygodę, którą warto tutaj przytoczyć. Na początku XX w. Szwajcarzy, zrażeni chamskim zachowaniem się Rosjan, nie chcieli wynajmować im pokoi. Rosjanie zachowywali się ordynarnie, w wynajmowanych mieszkaniach urządzali pijackie awantury i burdy, nie dotrzymywali umów wynajmu, a nawet – jak opowiadali oburzeni Szwajcarzy – w kaflowe piece wbijali gwoździe, na których suszyli swoją bieliznę. W prasie lokalnej częste były ogłoszenia, że Rosjanom pokoju nie wynajmują; „pas de Russes”- taka była wzmianka w rubryce „pokoje do wynajęcia”. Także w oknach domów, w których były mieszkania do wynajęcia, na kartkach o tym informujących widniały te trzy litery: „P.d.R.” (nie dla Rosjan). Ciecierski jako zamożny ziemianin nie chciał mieszkać w hotelu, tylko postanowił wynająć dla rodziny willę z ogrodem. Kiedy jego żona w biurze wynajmu okazała paszport rosyjski (jako mieszkanka Podlasia była obywatelką Imperium Rosyjskiego) usłyszała, że Rosjanom nie wynajmą. Nie pomogły zapewnienia, że oni nie są Rosjanami tylko Polakami. Ciecierski udał się z prośbą o interwencję do rosyjskiego konsula, który dowiedziawszy się nazwy biura wynajmu, odmówił pomocy, twierdząc, że prowadzi je „cham szwajcarski”. Co się stało? Okazało się, że wcześniej ambasador rosyjski w Bernie chciał wynająć willę w tym samym biurze wynajmu. Udał się do niego w towarzystwie owego genewskiego konsula i zwyczajem dygnitarzy rosyjskich zaczął traktować ordynarnie i lekceważąco Szwajcara, prowadzącego biuro. Obrażony Szwajcar wyrzucił ich obu ze swojego kantoru. I tak to wszystko skupiło się na małżeństwie Ciecierskich. Ale to jeszcze nie koniec całej historii. Wieczorem podczas pogawędki z właścicielem hotelu, w którym mieszkali, Ciecierski poskarżył się, że przez zachowania rosyjskiej hołoty, spokojnym Polakom, na nieszczęście posiadającym paszporty rosyjskie, nie chcą wynająć willi. Szwajcar zrobił współczującą minę, ale tak naprawdę cieszył się, że ma gości zajmujących trzy pokoje. Kiedy jednak rozmowa przeszła na lożę masońską, hotelarz myśląc, że ma przed sobą „brata ”przez solidarność, wbrew własnemu, zawodowemu interesowi, obiecał pomóc. I oto nazajutrz Ciecierscy w tym samym biurze wynajmu bez problemu wynajęli piękną willę przy rue de Miremot.
Wiele jeszcze różnych przygód miał Ciecierski podczas swoich podróży, szczególnie w Turcji czy Grecji. Uporządkowana, przewidywalna Szwajcaria ich nie dawała.
Izabela Gass
(1) Rzeczoznawcą w tym procesie był też Szwajcar dr Fridolin Becker, pułkownik szatabu generalnego i pracownik Poltechniki w Zurychu. Spór wygraliśmy.