Tak, święta Teresa urodziła się równo 500 lat temu w kastylijskim mieście Ávila. Nazywa się przecież po hiszpańsku Santa Teresa de Ávila. Jej rodzinne miasto jest piękne i znane wielu turystom, udającym się z Madrytu na zachód. Mniej znane jest miejsce jej ziemskiego zgonu. Akurat tu jestem. Dla niej, aby jej się symbolicznie pokłonić, przyjechałem do miasteczka Alba de Tormes.
Nazywa się tak, gdyż leży nad rzeką Tormes. A ta potem płynie do Salamanki, starego pięknego miasta. Słynna Salamanka ma najstarszy uniwersytet w Hiszpanii, a może i w Europie.
Tu w Alba jest spokój i cisza. Na placu przed „jej” kościołem wygrzewają się w słońcu leniwe psy. Kościół z klasztorem wybudowała ona. Na to potrzeba było pieniędzy. Jako Hiszpanka znała przysłowie tego narodu „el dinero es un podroso caballero”, czyli „pieniądz jest możnym panem”. Nie mogła przypuszczać w trakcie budowy, iż tu umrze i tu będzie pochowana. Przedtem założyła zakon sióstr Karmelitanek Bosych.
Trochę myląca nazwa. Naprawdę nosiły sandały, ale nie los zapatos, czyli porządne buty. W Hiszpanii zimy są mroźne…
Sama spowodowała budowę wielu kościołów i wielu klasztorów. Jeździła bez tchu po kraju, szukając sponsorów, nawet królewskich w dalekim Madrycie. Dla wiary robiła cuda. Skąd miała na to siły? Fizycznie była wątłą, słabowitą kobietą. Kiedy była młodą panną, zachorowała tak poważnie na febrę malaryczną, że przez trzy lata umierała na łóżku. Przez tyle lat nie potrafiła podnieść głowy lub dźwignąć się o własnych siłach! A jednak wygrała tę bitwę o młode życie…
Pochodziła z rodziny bez aspiracji intelektualnych. Jej dziadek, ojciec ojca był Żydem. Przeszedł na wiarę chrześcijańską z całą rodziną, zanim jeszcze para królewska, Izabela i Ferdynand, wydali w 1492 roku edykt, nakazujący Żydom albo opuszczenie Hiszpanii albo przyjęcie wiary uznającej papieży w Rzymie.
Teresa bez zgody ojca wstępuje do klasztoru jako nowicjuszka. Potem właśnie ciężko zachorowała. Wyleczyła się dzięki żarliwym modlitwom. Definitywnie, na zawsze, wstępuje do klasztoru.
Patrzę na kościół, gdzie leży pochowana. Po wejściu, kieruję się do ciasnego niereprezentatywnego skrzydła. Odkrywam korytarzyki i pokoiki. W nich urządzono małe muzeum poświęcone jej pamięci. Jest przecież patronką dumnej Hiszpanii od 1617 roku. Spaceruję wzdłuż podświetlonych witryn. W jednej otwarty na którejś stronie oryginał jej dzieła „El camino de perfección” („Droga ku doskonałości”), wydanego w 1567 roku. Czarny atrament już dawno wysechł – forma jest wyblakła i nieefektowna. Ale treść! Wykład tej zakonnicy, uduchowionej do stopnia dla nas niewyobrażalnego, imponuje! Nawiedzana przez kolejne wizje, ekstazy, napięcia i niepokoje ducha, przekazuje nasycenie miłością metafizyczną, skierowaną do (dla niej) widzialnego Boga. Natężeniem żarliwych modlitw potrafiła osiągnąć dialogi z Nim. Wyczerpana, leżąc na zimnych posadzkach przed ołtarzem, skręcana bólem o pomieszanej proweniencji (ziemskiej? niebiańskiej?), notowała na bieżąco obrazy ekstatycznie przeżywane przez jej ciało i duszę.
A nie była samotnicą, ukrytą w kąciku swej indywidualnej religii. Mawiała, iż jest błędem sądzić, że można modlić się jedynie w samotności. W grupie, w społeczności należy zbliżać się do boskiego
celu. Tworząc kobiece konwenty, tkwiła nogami na ziemi. Pisała: „Doświadczenie nauczyło mnie tego, co nazywa się domem pełnym kobiet. Niech Bóg strzeże nas od tego zła!” A przecież nigdy nie pracowała w firmie przepełnionej komputerami i paniami w sporej ilości…
Według mnie była obywatelką dwu światów: mistycznego, czyli tego ukochanego przez nią i tego przyziemnego, oferującego blichtr codzienności. Osiągała stany ekstazy, rozmawiając z Bogiem i z jego aniołami. Zapisywała to w swoich dziełach. Te szczególne stany obcowania ze światem mistycznym nazywała sama la transverberación, czyli „przekłucie, przeszycie”.
Żegnam w sumie skromne muzeum. Przechodzę wąskim korytarzem do kontrastowo wystawnego kościoła. Przepych typowo hiszpański.
Barokowa absyda, w niej luksusowy ołtarz główny. A w jego części środkowej, jakby na wysokości pierwszego piętra nisza. A w niej rzęsiście oświetlonej stoi trumna z wyszlifowanego na wielki połysk granitu. Trumnę ufundowała królewska córka już dawno. Zakonnicom z Alba de Tormes nie wypadało nie przyjąć takiego daru… Sama późniejsza Święta umarła w czwartek, 4 października 1582 roku. Akurat w momencie, kiedy papież Grzegorz XIII zmienił dla całego ówczesnego świata kalendarz ! Do lamusa poszedł ten juliański, zaczął obowiązywać gregoriański. Po 4. X. 1582 r. nastąpił piątek, ale oznaczony datą 15. X. Dlatego imieniny TERESY święci się 15 października.
Siedzę w kościelnej ławce, patrząc na błyszczącą kamienną trumnę. W niej spoczywa jedyna kobieta, wyróżniona przez papieży, jako „doktor kościoła”. Łączyła bowiem w sobie wyrafinowany mistycyzm z dążeniem do intelektualnej postawy w życiu doczesnym. Syntetyzowała ogień i wodę. Albo jak trafniej nazwał ją XVII-wieczny poeta brytyjski, Richard Crashaw: „el águila y la paloma”, zatem „orlica i gołębica”. Potrafiła łączyć łagodną metafizyczną postawę z konkretną misją na twardej ziemi. A jako misjonarka uznawała rolę intelektu. Mawiała: „Que Dios nos guarde de las monjas tontas!”, czyli „Niech Bóg nas strzeże przed głupimi zakonnicami!”.
Święta Teresa urodziła się przed 500 laty. Jestem pewien, iż gdyby żyła dzisiaj, rozszerzyłaby swe westchnienie i dodałaby jako Europejka: „…i przed głupimi politykami!”.
Wiesław Piechocki