Moje wspomnienie o Lusi Sygnarskiej…
Niektórych ludzi lubi się od razu. Tak było z Lusią, którą poznałam późną jesienią 2008 roku podczas pierwszej wizyty w domu państwa Sygnarskich. Kilka miesięcy wcześniej, po przyjeździe do Fryburga, poznałam p. Jacka, który zaznajomił mnie z Fundacją «Archivum Helveto-Polonicum», ale to właśnie Lusia wprowadzała mnie w ten polsko-fryburski świat w sposób zupełnie swojski i nieoficjalny. Jej ujmująca gościnność, połączona z delikatnością i skromnością sprawiała, że codzienny kontakt z Nią był serdeczny i przyprawiony właściwym Jej poczuciem humoru. Dopiero później odkryłam, że była również stanowcza, konkretna, sumienna i dokładna. Dzięki temu przygotowywanie różnego rodzaju wydarzeń w Fundacji odbywało się sprawnie i na czas, a nawet przed czasem, bo Lusia lubiła mieć wszystko gotowe wcześniej. Mało kto wiedział, że zmagała się od wielu lat z ciężkimi chorobami, które przezwyciężała – co można śmiało powiedzieć – głównie dzięki swej niegasnącej pogodzie ducha.
Podczas wielu spotkań u państwa Sygnarskich można było usłyszeć wspaniałe opowieści: o czasach polskich, kiedy jako młode małżeństwo mieszali w Toruniu; o początkach szwajcarskich, trudnym czasie adaptacji i szukaniu pracy, o Polonii szwajcarskiej, o losach różnych znanych im i cenionych przez nich Polaków. Opowieści Lusi zawsze były bardziej osobiste, skupiające się na szczegółach, zauważające drobiazgi. O ludziach mówiła z szacunkiem. Wobec przyjaciół Fundacji i każdego, kto cokolwiek ofiarował jej ze swoich zbiorów, zachowywała głęboką wdzięczność. Prywatnie była świetną towarzyszką i chętnie dzieliła się tym, co sama umiała: to właśnie od niej dowiedziałam się, że sernik można upiec z quarku, a niekoniecznie z polskiego twarogu, że najlepsze jest mięso pieczone w niskich temperaturach i jak nieoceniony jest w kuchni czosnek niedźwiedzi. Jej kulinarne talenty poznałam tak dobrze, jak smak Jej niepowtarzalnej szarlotki, pierogów i wytwarzanej domowym sposobem wiśniówki.
Tematem jednak najważniejszym, od którego zaczynały się albo nieuchronnie kończyły spotkania, była oczywiście Fundacja AHP. Lusia nie tylko była współzałożycielką Fundacji, nie tylko o nią dbała i poświęcała jej mnóstwo czasu i zaangażowania, ale praktycznie do samego końca dla niej pracowała. Często wpadając do Fundacji widziałam, że Lusia już jest, układa książki, zajmuje się dubletami, skanuje, porządkuje, sprawdza, nakleja, ale także: czyści, sprząta, myje… Można powiedzieć, że miała poczucie robienia czegoś ważnego, choć wymagało to nierzadko żmudnego wysiłku.
Jeszcze dwa tygodnie przed swoim odejściem, już bardzo słaba, podpisywała zeskanowane zdjęcia, próbując ocalić od zapomnienia tych, którzy na nich widnieli.
Ja również chciałabym tym krótkim wspomnieniem podkreślić, że w mojej pamięci zostanie osobą niezwykłą. Że Ludwika Sygnarska-Wietecha, ur. 4 kwietnia 1946 r. w Umieszczu k. Jasła, z wykształcenia geofizyk, długoletni pracownik na Wydziale Biologii Uniwersytetu Fryburskiego, współzałożycielka Fundacji « Archivum Helveto-Polonicum » i jej wieloletnia członkini, zm. we Fryburgu 19 grudnia 2015 r. – dla bliskich Lusia – sprawiła, że możemy się czuć wyróżnieni dlatego, że Ją znaliśmy.
Beata Kułak
Post Scriptum
Są ludzie, którzy rodzą się w smugach Boga dobrodziejstwa… Spotykamy ich na drodze naszego wędrowania – obcych i nieznanych. Ale już po pierwszej wymianie spojrzeń, słów, myśli ta obcość i nieznajomość rozpływa się w przestrzeni niebytu, zastąpiona poczuciem, które przynosi zwykle wieloletnia znajomość. I to w takich chwilach na słowa Diogenesa hominem quero (szukam człowieka) można odpowiedzieć – właśnie znalazłem…. Do takich ludzi należała Lusia….
Takie Postacie – poza emanowaniem na otoczenie ciepłem i spokojem, osoby sobie najbliższe obdarowują niezmierzoną i niekończącą się energią i potrzebą czynienia czegoś pozytywnego, dobrego, a w sumie – na miarę naszej egzystencji – czegoś wielkiego. Ich przekonanie, a także umiejętność widzenia w labiryncie czekających nas ciągłych wyborów – wyborów dróg właściwych, powodują, że stają się one dla najbliższych nieodzownymi i nie do zastąpienia – Podmiotami rzeczywistości, bez których, tak potwornie ciężko i boleśnie funkcjonować… Taką postacią była Lusia…
Ksiądz Jan Twardowski przepięknie napisał – „Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą”… Ja nie tylko wierzę, ale i jestem przekonany, że Ci, których pokochaliśmy i nigdy nie przestaniemy kochać – w wymiarze ponadczasowym nigdy od nas nie odchodzą i nie odejdą, a jedynie przekraczają Styksową rzekę, by na poletku Pana Boga rozpocząć wieczne odpoczywanie. Dla nas czynią to jednak zawsze – za szybko i za wcześnie… tak jak Lusia….
Tadeusz M. Kilarski