Informacje z życia Polonii w Szwajcarii... Wydarzenia, spotkania, imprezy... Artykuły, felietony, reportaże, reklamy polskich firm - to wszystko znajdziesz w "Naszej Gazetce".

Młodzi do nieba alias KLUB 28

About

Nie wszystkie trójkąty są niemoralne. Na przykład w trójkącie „muzyka-poezja-proza” można estradowo wiele pozytywnego przeżyć w teatrze „Panoptikum” u Teresy Krukowskiej w Winterthur w „Peterhans-Keller” w samym centrum miasta. Spiritus movens kulturowych przeżyć dla Polonii oraz zaprzyjaźnionych Szwajcarów, szuka Teresa motywów do swych programów, czyli kolejnych premier. I znajduje wciąż nowe kryteria, nowe lądy, nowe interpretacje.

W niedzielę 4 grudnia 2016 roku znalazła topos młodości i jej twórczych pierwszych kroków w literaturze i muzyce. Nad tą młodością krąży smutny wspólny mianownik – ci twórcy, uzdolnieni ponad miarę, wcześnie odeszli, zostawiając smugę cienia oraz dy­wan utworów. To wieczny pokarm duszy zachwycający kolejne pokolenia. To zastano­wiło Teresę. Na liście twórców tekstów i melodii dostrzegam nazwiska, niebędące już wśród nas. Odeszli, zostawiając za sobą utwory dłużej od nich istniejące. „Nie wszystek umrę” – powiedział niegdyś rzymski poeta po łacinie. Zgadza się. Oni są już w grobie. Ale ich dzieła żyją. To dotyczy autorów zarówno polskich jak i zagranicznych. Oto smutna lista nazwisk, przy których w nawiasie tkwi czarna liczba „tylko tyle lat żyli”:  Buddy Holly (23), Janis Joplin (27), Jim Morrison (28), Amy Weinhouse (28), Marek Hłasko (35), Bob Marley (36), Krzysztof Komeda (38), Krzysztof Klenczon (39) i wresz­cie Freddy Mercury (45). Stąd umowna średnia – plus minus KLUB 28…

Ich twórczość została dwukrotnie pokazana w odrębnych spektaklach owej wspomnianej niedzieli. Na pierwszą odsłonę przybył konsul Maciej Kłos z Ambasady Polski w Bernie. Reprezentował również sponsora: Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP. Mógł z całą widownią przeżyć oryginalny w swoim rodzaju spektakl, typowy w działalności Teresy Krukowskiej – świetny przykład integracji Polaków w Szwajcarii. Wśród publiczności są zawsze także Szwajcarzy, jako iż reżyserka dba o dwoisty charakter programu – po polsku i po niemiecku. Nie wspominam o języku angielskim, dominującym w melo-twórczości estradowej…

Na scenie cztery panie śpiewając podają publiczności do wierzenia prawdy o meandrach miłości i dziwnej materii życia. Za nimi w tle królują stare wygi, czyli młodzi instrumentaliści, sprawdzeni jakościowo wiele razy w Winterthur (Jan Freicher, Marcin Grabowski i Dominik Rosłon). A za nimi jest scenografia. Ponownie jest to dzieło Lidii Jurgowiak: symboliczna młodość kobieca wzlatuje ku niebu w kostiumie baletowym. Nie zdążyła się przebrać dążąc ku metafizycznym zaświatom. Ale zdążyła przejść na łyżwach z lodowej kry na podniebną chmurę. Pani Lidio, brawo za symbolizm!

Krystyna Lisowski utrafia swym repertuarem i talentem w strunę doskonałej i wypróbowanej polskiej tradycji estradowej. Kiedy śpiewa o jesieni idącej przez park, miesza udanie optymizm z jego utratą. Wspomagana instrumentalnie przez trio, nie wierzy, iż kiedy „go” zawoła, on sobie „ją” przypomni. Potrafi Krystyna postawić diagnozę: lepiej milczeć niż mówić o agonalnej miłości (Komeda-Osiecka). W „Porcie” apeluje do Johnny Walkera o dodanie odwagi w drodze przez życie. Wybrała zupełnie inną impostację głosu niż poprzednio!

Niezawodna Małgosia Baltaziak idzie w deszczu z gołą głową, gdyż zdrada boli („Nie jest źle”), mimo czarnego tytułu („Love is a Losing Game”) dodaje kontrastowo optymizmu, kończąc rewelacyjnie  występ z „Ja nie chcę spać”. Dlaczego? Czeka na nienapisane listy, chodząc po obłokach i pastwiskach niebios.

Veronica Bielawska wystartowała wręcz demonicznie w filozoficznym utworze „People are Strange” – bardzo inteligentny akompaniament! Kawa, ta mała czarna to spora czarna nadzieja (znowu rewelacyjny duet Komeda-Osiecka) w piosence z synkopami, gdzie rozbitkowie ratują się w oceanie kawy… Z bardzo dobrą mimiką wykonała radośnie utwór Buddy Holly, najwcześniej zmarłego w „klubie” czarnej listy. Z kolei hymn do bożka miłości Cupido (z repertuaru Amy Weinhouse) wykonała Veronica bardzo zmysłowo, z werwą. Na koniec wraz z Julią Murdzinski wypowiedziały się unisono, iż lepiej być i żyć w parze, chociaż do dyspozycji jest „One Love”.

Wspomniana Julia wykonuje swój repertuar z młodzieńczą werwą, albo treściowo o wolności albo w różnych rejestrach wokalnych („Valery”), w „Maybe” Janis Joplin stawia pytania, przyznaje się do błędów, podkreślając powroty i zakręty miłości.

Po nutach litery

Teresa Krukowska zatytułowała swoją kolejną (która to już?) premierę „Pierwszy krok w chmurach”. Celowy jubileusz – równo 60 lat temu ukazał się w PRL tom opowiadań Marka Hłaski o tym tytule. Polityczna odwilż łączona z towarzyszem „Wiesławem”, czyli Władysławem Gomułką wydała swoiste owoce w literaturze w 1956 roku. Hłasko zdecydowanie odciął się od ideologii socrealizmu. Jego bohaterowie są negatywni. Krążą we mgle zjazdów PZPR, nie mając nic wspólnego z budowaniem Polski robotników i chłopów. Jedno z opowiadań nazywa się po łacinie „Finis perfectus”, czyli „Doskonały koniec”. I taki koniec PRL przeżyliśmy AD 1989. Hłasko już wtedy nie żył. Nie doczekał.

Esther Krukowski przeczytała wzruszająco jego dwa skrócone opowiadania. Problemy z młodością i pieniędzmi, dylematy rzeczywistości kreowanej przez komunizm udający socjalizm. Gdzieindziej marzenie matki – wybudować dom. Wspólny dom, aby mieszkać w nim z synem, aby był szczęśliwy. On obserwuje gasnącą miłość między rodzica­mi.  Wszystko mrzonki i w PRL a mission impossible… Mimo poetyckiego hasła matki „Jedynie marzenia są uczciwe!”.

Ewa Wąsik przeczytała dwa listy Marka Hłaski, przetłumaczone na język niemiecki. Pierwszy do Agnieszki Osieckiej z marca 1958 roku. W trakcie ich związku nazywał ją „panna Czaczkes”. Niesforny literat, enfant terrible polskiej odwilży popaździernikowej, Hłasko wyznaje adresatce, iż w Paryżu przebywa jedynie fizycznie. Duchowo jest w Polsce. Zachód nie zmienił go tak, jak sam oczekiwał. Wrócić do komunistycznej ojczyzny? A może zaciągnąć się do Legii Cudzoziemskiej? Pytań mnóstwo: gdzie jest spokojna łąka ukojenia? Rozdarcie dominuje też w dwu listach do matki z Los Angeles z lata 1967. Na dwa lata przed śmiercią (samobójstwo w Wiesbaden) czeka Hłasko na rozwód, prosząc matkę, aby się o niego nie martwiła.

Zadowolenie, że można było uczestniczyć w spektaklu o takim poziomie, zaduma nad poetyckimi tematami proponowanymi przez teksty utworów śpiewanych i przedstawionych literacko, oczekiwanie na dalsze estradowe premiery w Winterthur, to sentymentalna aura w sercach osób, opuszczających gościnną „polską” piwniczkę w Winterthur.

Wiesław Piechowski 

Wydawca i Redaktor Naczelny: Tadeusz M. Kilarski