Informacje z życia Polonii w Szwajcarii... Wydarzenia, spotkania, imprezy... Artykuły, felietony, reportaże, reklamy polskich firm - to wszystko znajdziesz w "Naszej Gazetce".

Niezgryźliwie o gryzoniach

About

Piotr Lisowski musi być wesołym i beztroskim człowiekiem, gdyż nowy tomik utworów zatytułował „Śmieszne gryzonie, co nie?”. A przecież większa część ludzkości odbiera negatyw­nie egzy­stencję gryzoni! Podgryzają co i kogo mogą… Może autor chciał je uczcić poetycko lub może sam pocho­dzi z Gry­zonii albo po prostu nie chce im się narażać… W każdym ra­zie po­pełnił po­nownie tomik, świetny literacko, jeszcze nie pogryzio­ny przez osobników o porządnych zębach. Zęby to niewidocz­ny bohater tej książeczki.

Ustalmy raz na zawsze, iż szwajcarski kanton Gryzonia nie ma nic wspólnego z gryzoniami. To tylko taka interferencja dźwięko­wa, podobnie jak „opór – oportunista” lub „zupa – lupa”. Wspom­niany kanton zwany po niemiecku Graubünden, ma swój odpo­wiednik po francusku „les Grisons”, co jest u źró­dła polskiej „Gryzonii”, czyli etymologicznie „Związku Sza­rych”. Jako iż „gris” w języku Moliera to „szary”.

Autor Piotr Lisowski z Mellingen (AG) opatrzył swój tomik

wstępem. W nim bardzo mnie zmartwił. Okazuje się, iż ani zające ani króliki nie zali­czają się już w kategoriach zoologii do gryzoni. Jakoś to przełknąłem. Jak pasztet z za­jąca. Przypomniał mi się dowcip, cytowany przez Davida Grossmana w jego ostatniej powieści: w kompletnej ciemności do głębokiej jamy wpadł królik i wąż. Wąż zaczyna delikatnie obmacywać królika i mówi „-Masz długie uszy, miłe futerko i silne tylne nogi. To ty jesteś królikiem”. „- Zgadza się” – odpowiada królik, zaczynając badać łapkami węża. Mówi: „- Pełzasz, masz podwójny język i jesteś bardzo gładki. To ty jesteś adwo­katem!”.

Autor świeżego tomiku zastrzega się, iż opracował „na dowcipnie” ledwie 1,4% popula­cji gryzoni. Rozumiem, iż szuka entuzjastów wśród czytelników, pragnących opraco­wać 98,6% innych gryzoniowych okazów. Wzywa do boju. Zanim zgłoszą się chętni, informuję, iż na początku jest u niego hymn ku czci gryzoni. Ktoś powinien dopisać me­lodię! Swoją inwencję językową wykazuje autor, wymyśliwszy czasownik „odzajączko­wać się” o znaczeniu kolokwialnego „odchrzanić się”.

Myszkom poświęcił naturalnie poeta sporo miejsca. Myszy to cały kosmos literacki, wiemy. U Piotra Lisow­skiego jest o smutku myszki komputerowej bezprzewo­dowej (in­walidka) bez ogonka oraz o gwieź­dzie – Mickey Mouse. Ja dodam, iż jedynie po włosku komputerowa myszka nie jest „myszką”.

Dlaczego? W języku Dantego słowo „mysz” to „il to­po” a „myszka” to „il topolino”. Dla­tego od dawna Mickey M. nazywa się w języ­ku Berlusconiego „Topolino”. Zatem to sło­wo od dziesięcioleci jest „zarezerwowane” dla gwiazdeczki ekranu ze studia pana Dis­neya. Toteż „mysz komputerowa” zwie się w języku Viscontiego „il mouse”. Okropne, prawda?

Bardzo dobrym przykładem gryzonia jest oczywiście bóbr. Cytuję ostatnią drugą strofę: „Bóbr dowodzi w ten to sposób / Co już wszyscy dobrze wiemy / Nie ważna wielkość narzędzia / Gdy dokonać czegoś chcemy.”  Jest to wszak piękna zachęta do działania energicznego, pracy od podstaw. Jednocześnie apel do entuzjastów, zapaleńców i młodzieży nie tylko męskiej do starania się o wysoką jakość pracy. Oj, dobrze, panie bobrze… Ale bardzo niewiele miejsca poświęcił autor wiewiórce. Dlaczego? Domyślam się, iż widzi to zwierzątko dialektycznie. Wie o tym, iż wiewiórka w Europie postrzega­na jest pozytywnie jako niebywale miłe zwierzątko. We Francji logo kasy oszczędności to wiewiórka. Wiadomo, zbiera na zimę zapasy. Mądre zwierzę – nic tylko naśladować. Natomiast wystarczy polecieć do Kanady, aby zderzyć się tam z niechęcią, ba, niena­wiścią do tych zwinnych i zapobiegliwych gryzoni. Kanadyjczycy gremialnie pragnęliby wiewiórki udusić, zabić, zastrzelić lub rozjechać. Mają swe argumenty! Po czyjej stro­nie jest Lisowski? Po europejskiej czy kanadyjskiej? Kto go tam wie?

W przypadku trąbkouszka beludżystańskiego rzucił się autor na struktury poezji „dada”. Ułożył wiersz w kształcie trójkąta na cześć tego dziwadła trąbkouszkowatego. Formal­nie silna sprawa! Idzie śladami G. Apollinaire’a, tworzącego kiedyś też takie dziwolągi optyczne! Brawo! A tak między nami: (1) kto wie gdzie jest Beludżystan? (2) kto widział trąbkouszka? Ja nie!

Osobnym rozdziałem jest analiza nader egzotycznych okazów, o których też nigdy nie słyszałem. Na lekcjach biologii miałem miejsce w szkole koło okna. A na podwórzu dziewczęta ćwiczyły gimnastykę…

Zatem dopiero w wieku bardzo dorosłym dowiaduję się od autora, że jest: kapibara, pakarana, piesek preriowy, nieświszczuk (i to) płowy, leming, polatucha, kawia (w do­datku) domowa, aguti, szuwarniczka, itd.

Są też niejako twory dwojakie: pędzlogon, pięknosuseł złocisty (przedstawiony jako Narcyz, który się zobaczył w tafli wody i wpadł do niej), jeżozwierz i ślepiec lewantyń­ski. W osobnym podrozdziale króluje szczur z wariacjami genetycznymi: wędrowny (ten chyba zrobił karierę, gdyż zaszedł daleko?), płetwoszczurek (jego żywiołem bar­dziej woda niż kanały, rynsztoki lub wilgotne piwnice?) i ryjoszczur (synteza świni ze szczurem?).

Fantazja poetycka Piotra Lisowskiego kazała mu stworzyć całą balladę na cześć szczura wędrownego. Uczynił z niego kapitana statku. Jest to niewątpliwie nobi­litacja. Nią też jest kolejny tomik o gryzoniach. Gdyby one wiedziały jakiego dostąpiły honoru! I humoru!

Wiesław Piechocki

Wydawca i Redaktor Naczelny: Tadeusz M. Kilarski