Informacje z życia Polonii w Szwajcarii... Wydarzenia, spotkania, imprezy... Artykuły, felietony, reportaże, reklamy polskich firm - to wszystko znajdziesz w "Naszej Gazetce".

Kraków… Tomek…Poezja…

About

To był smutny czas. Po koszmarze stanu wojennego, czas beznadziei, nijakości, ucieczki w siebie. Spotkałem go parokrotnie na Mistrzejowicach u znajomych. To były długie nocne rozmowy… o poezji…o pisaniu, o sensie w tym otaczającym nas bez­sensie. Któregoś wieczoru dał mi 4 kartki maszynopisu z czterema swoimi wierszami. Na stronie ostatniej dopisał kilka słów. Czytałem te wiersze wielokrotnie i nadal po nie sięgam. Nigdy Tomka już potem nie spotkałem. I nie poznałem jego nazwiska…..

I.

Znowu jesteśmy, Małgorzato,

wśród ostrołuków, łodyg, kolumn,

rzeźbionych w skale kłów kąkolu,

za bluszczu powikłaną kratą.

Katedry mrok twarz twą opływa,

zagląda w oczy śmiechem maszkar.

Przez skamieniałe gąszcze traszka

ucieka, zwinna i płochliwa

Ja w biciu twego serca słyszę

żelazne kroki lat, dni, godzin.

Krew sekund drży w katedry skroniach.

Ukryj mą twarz w skrzydlatych dłoniach,

bo śmierć ruszyła już w pochodzie

na zębach lwów i grzywach koni.

II.

Spójrz, Małgorzato – srebrne klingi

splotły się w słońce ostrogrzywe

nad siwym hełmem. Głownie krzywe

przecięły tarcz błękity zimne.

Tutaj moriony usypiają,

lśniące wieczornym szarym blaskiem;

przyłbice czarną nocy maskę

na dziób stalowy opuszczają.

Żelaznych czaszek pustka ciemna

wiruje myśli echem rwącym

– okrutny metal krew pamięta.

W mojej pamięci krążą cienie

i wiem, że twarzy masz tysiące.

Ale już nie wiem, czy istniejesz.

III.

Musisz stąd odejść, Małgorzato.

Ten świat cię nie chce – ręce mroku

szarpią twych włosów miękki spokój

i szuka serca sztylet strachu.

Wokół nas pełzną chimer sploty,

ślepe źrenice drążą ciszę,

a w każdym twoim słowie słyszę

bezsennej grozy ostry gotyk.

Ja pozostanę w lesie znaczeń,

wśród liści zżółkłych pergaminów,

na brzegu mglistej rzeki czasu,

gdzie liczby, miary i istnienia

płyną przez smukłych klepsydr czasze,

gdzie miłość nie ma już imienia.

IV. Epilog.

Przybył rannym ekspresem; była psia pogoda,

deszcz siąpił od tygodnia. Podniósł kołnierz palta,

wyciągnął papierosy. Gasły mu zapałki,

więc poprosił o ogień jakiegoś przechodnia.

Szybko złapał taksówkę. „Akacjowa cztery”.

Jechał w deszczu przez szare labirynty ulic.

Stanęli tuż za rogiem. Głowę w kołnierz wtulił,

zapłacił, wziął walizkę. Wszedł do brudnej sieni.

Czwarte piętro, bez windy. Dzwonek zarzegotał.

Dzień dobry. Czy tu może mieszka doktor Faust?

Umarł ? Kiedy ?! O świcie… Cóż, godzinna zwłoka

po drodze… Nie zdążyłem. Ach tak, pani nie wie –

Nazywam się Mefisto. Jestem pierwszy raz.

Czy miałem cos ważnego ? Ot, drobiazg – zbawienie.”

TO BARDZO TRYWIALNE – „POETA” – POCECIE

DEDYKUJĘ – TO NIE DEDYKACJA TO KWINT­ESENCJA ROZMOWY.

TADKOWI Tomek

Kraków, 23.02.84

Wydawca i Redaktor Naczelny: Tadeusz M. Kilarski