„Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem” – pisał Adam Mickiewicz w „Żeglarzu”. Żadne słowa bardziej nie pasują do drogi życia Zbigniewa Romaszewskiego. Cenił sobie niezależność i szanował ją u innych.
Nie pragnę powtarzać życiorysu jednego z najbardziej niezłomnych opozycjonistów PRL-u, bo znajduje się na setkach stron w internecie. Również i NG (263/2009) przedstawiła drogę tej heroicznej Postaci. Tu pragnę dać ”upust” myślom, które krążą po zwojach mózgu.
Nie spodziewałem się, że tak szybko nas opuści. Nie sądziłem, że tak szybko odejdzie ten tak wspaniały i niezwykle uczciwy Człowiek. Widocznie Bóg uznał, że teraz potrzebuje Go u siebie, aby już z innego wymiaru jeszcze bardziej i skuteczniej wspomagał innych. Więc tylko żal i gorycz świadomości, że tej znamienitej postaci, już nikt zastąpić nie zdoła…
Zbigniew Romaszewski… zawsze Go podziwiałem, choć osobiście poznałem Go dopiero w Szwajcarii w 2010 roku. Podziwiałem Jego odwagę w walce z prymitywizmem polskich komunistów, trwałość poglądów, jasność i czystość idei, które Nim kierowały, a chyba najbardziej: odporność na aberrację syndromu zwycięstwa – która z wielu ludzi Solidarności – uczyniła karłów własnego piedestału.
Był dla mnie najlepszym kandydatem na urząd Prezydenta Rzeczypospolitej. Bo, któż lepiej nie będzie służył Narodowi, niż ten, który całe dorosłe życie poświęcił sprawie praworządności i obronie praw drugiego człowieka. Pisałem o tym w nr 264/2010 NG.
Ale my Polacy mamy w sobie nieśmiertelną smugę autodestrukcji. Niby nienawidzimy partyjniactwa i pieniactwa, a potem i tak wybieramy kogoś, kto ma swój dwór, stado klakierów i partyjniactwo i pieniactwo wracają na porządek obrad… Kiedy patrzę na sesje naszego parlamentu, widzę i słyszę to wzajemne opluwanie się, to zadaję sobie pytanie: czy jakbyśmy tym naszym „wybrańcom narodu” dali do ręki szabelki – to nie powtórzyłby się rok 1772 ?
Zazdroszczę Niemcom, którzy ponad partiami potrafią wybierać na Prezydenta osobę ogólnie szanowaną i nienapiętnowaną znakiem jakiejś partii. Wzmacniają tej postaci autorytet, szanują ją. My mieliśmy taką szansę i niestety, została bezpowrotnie zmarnowana.
Ale za to mamy w kolekcji prezydenta, który kazał strzelać do polskiego robotnika, który prosił obce mocarstwo stacjonujące w Polsce wbrew woli Narodu, do „zrobienia porządku z „Solidarnością”. Każdy normalny, zdrowy Naród uznałby go za zdrajcę i postawił – nie przed Trybunałem Stanu, ale przed Sądem Wojskowym. Potem zdegradował i wyrzucił z wojska. Ale my tego nie chcemy i nie potrafimy. I najbardziej boli, to że jest to efekt kunktatorstwa, kolaboracji w Magdalence, perfidii wysługiwania się prawem na użytek zbrodni. Więc nie wińmy Boga, że w Polsce tyle krzywd i bólu….
Zbigniew Romaszewski to wszystko dostrzegał i chyba dlatego do końca zachował bezkompromisowość oraz niezależność w myśleniu. A to cechy osób wyjątkowych.
Tadeusz M. Kilarski