Informacje z życia Polonii w Szwajcarii... Wydarzenia, spotkania, imprezy... Artykuły, felietony, reportaże, reklamy polskich firm - to wszystko znajdziesz w "Naszej Gazetce".

Matematyczna antologia piosenki

About

zespol

Zespół Teatro Panoptikum, foto: Piotr Lisowski

Bardzo różne kryteria uwzględniała Teresa Krukowska w swych spektaklach „Teatro Panoptikum”, ale cyfr i liczb jeszcze nie było. Tym razem, w ostatni weekend paździer­nikowy roku 2014, było ich mnóstwo. Ile? Nie wiem, nie mam duszy księgowego. Sa­mych Piosenek było 22, a w nich każdy niemal tytuł miał w sobie liczbę! Osobiście żałowałem, iż nie usłyszałem „Kotki 2” albo „Góralu, 3 ci nie żal…”, ale rozumiem, że twórczyni programu musiała dokonać twardej selekcji z bezdennej beczki możliwości i ciąć fachowo, bez pardonu. Aby wyszedł „złoty odcinek”, czyli kolejny nie-TUZIN-kowy program.

Na scenie było 6 solistów, 4 członków zespołu (bo to kwartet), konferansjerkę gwaran­towała sama Teresa, niespożyty spiritus movens od lat. A przed sceną czytała po nie­miecku swoje teksty literackie zaproszona Szwajcarka. Daleko przed sceną żonglował dźwiękiem bez zarzutu jak zwykle niewidoczny Piotr Lisowski. Ciężar gatunkowy pro­gramu tkwił w piosenkach.

Ladies first. Pierwsza wokalnie przedstawiła Julia Murdzinski problem: jak kochać przez 8 dni w 7-dniowym tygodniu, z repertuaru Beatlesów, potem bawiła się po nie­miecku 99 balonikami, wprowadziwszy aktorstwo i wariacje, w „Ironic” śpiewała o funk­cji ironii w miłości, fingując dialog, wpleciony w melodię. Przedstawiła też uroczą pio­senkę po angielsku o zapachu Pekinu – tam jest 9 milionów rowerów, ale wierność jest jedna i niepodzielna. Nie tylko w miłości, jak wiemy…

Livia Murdzinski przypomniała matematyczną prawdę, iż dwa serca (mimo że to dwie różne planety) potrzebują jednej miłości. Przekonała o tym wdzięczną publiczność aktorsko i swingowo. W „One Moment in Time” wykrzyczała świetnie po angielsku ro­mantyczność i ból po nieudanym związku, ucząc jak się podąża od miłości do wol­ności. Czując się dobrze na scenie, ukazała Livia w „1000 Miles”, podkreślając tekst tanecznie, że nawet tak wielki dystans jest malutki dla kochającego partnera.

Siostry zaśpiewały razem „2 become 1” bardzo zgrabnie różnicując interpretacje. Mał­gorzata Baltaziak wykonała rewelacyjnie 3 piosenki: najpierw romantycznie „Koncert na 2 świerszcze”, żegnając lato i w tle 365 dni mijających lat. Absolutnie hitem aktors­kim było jej „Z kim tak ci będzie źle jak ze mną”, gdzie każda strofa była z innego kręgu interpretacji. Małgorzata zaprezen­towała się tu idealnie jako słodka żmija, parodiując gniew, odwet, nerwy, zło tkwiące czasem w kon­taktach intymnych między paniami a panami. Ponownie świetnie wy­padła w „Kiedy będę miała 64 la­ta”, co podkreślam, jako że dla so­listkizespol1 jest to abstrakcja dalekiej przyszłości. Ale wczuła się!

Podpora teatru, Krystyna Lisowski, zainicjowała romantycznie swe wy­stępy solo po niemiecku, pragnąc dla siebie dużo czerwonych róż.

Podobno każda róża ma 30 płat­ków – rozumiem, iż dlatego znalazł się ten kwiat w matematycznym profilu wieczoru. W każdym razie, po grecku „30” to trianta, a „róża” nazywa się w tym języku triantafillo. Część publiczności miała wilgotne oczy, kiedy Krystyna wykonywała „Pierwszy siwy włos”, gdzie jest mowa o babim lecie, srebrnych nitkach na skroni i o pogodnej jesieni. Takiej życzymy każdemu, nie tylko wielbicielom talentu Krystyny Lisowskiej.

W „Hej, człowieku” przypomniała Krystyna starą prawdę, iż często podążamy za złymi przykładami, mimo że znamy prawidłowe drogi. Zrobiła to swingowo i filozoficznie – majstersztyk. W ostatnim solo, zmieniając rytm, uświadomiła nam Krystyna, co to jest zawód w miłości, zazdrość, niestałość uczuć i że są młodsi (i młodsze) od nas. Jak u Fryderyka Schillera: Es geht weiter…

Panów solistów było dwóch: Bogusław Kaczmarski wykonał z werwą amerykański kla­syk wokalno-instrumentalny „Route 66”, potem bardzo lirycznie a zarazem dowcipnie „Przedostatni walc”, akcentując, że należy wyczuwać w miłości odpowiednią chwilę. Razem z Livią i Julią sentymentalnie wyjawił, że niektóre historie miłosne kończą się wraz z końcem wakacji, co podkreślono refrenem-wokalizą.

Niespodzianką było poja­wienie się rewelacyjnego Romana Wasika. Bywalcy teatru Teresy Krukowskiej pamiętają go, zapomniawszy o jego estradowej jakości. Najpierw przypomniał Roman na szczęście, że również nowoczesne życie potrzebuje romantyz­mu w miłości. Inną filozofię przedstawił w „Love’s been good to me”: mimo wielu by­łych przykrych wydarzeń miłosnych, można być jednak szczęśliwym. Okazało się, iż Roman dysponuje świetnym głosem, nadającym się do musicali, estrady w ogóle, a do operetek w szczególności. Z Livią wyśpiewał „na ludową nutę” trudny zakurzony tekst liryczny o sokole, mającym uwolnić dziewczynę. Uaktualnili to we dwójkę swingując i zachwycając gromadnie zebraną i wierną publiczność w piwnicy teatralnej w centrum Winterthur. Świetny duet! Na koniec programu „un vero gran finale” w wykonaniu Ro­mana, z werwą prosto z Italii, z bel canto, świetnie po włosku: „24000 baci”.

Zupełnie innym rozdziałem w aktywności polonijnej Teresy Krukowskiej jest dbanie o różnorodne formy integrowania. Tym razem zaprosiła Charlotte Pedergnana, Szwaj­carkę z Winterthur, aby przedstawiła swe utwory – te jeszcze nie opublikowane. Char­lotte zrobiła to brawurowo po niemiecku w 4 wyjściach na scenę. Ma pióro z tenden­cjami idącymi w kierunku humoresek. Inicjująco przedstawiła słynną liczbę „13”, utwór napisany specjalnie dla Teresy. Charlotte bawi się słowami. Mając na myśli artystycz­ne eksperymenty „Dokumenta” z Kassel, krytycznie omówiła nowe kompozycje w świecie jako „Tonkumenta”. Następny tekst był o pomidorze, zawsze czerwonym – jako że nie wie co to jest jesień. Tylko brać przykład! Potem był motyw metamorfozy: partner staje się niedźwiedziem, ergo następuje „ursyfikacja”, jak to Charlotte ujęła w swym neologizmie. Wytworzyła atmosferę jak u F. Kafki w „Die Verwandlung”.

Zakończyła dwoma humoreskami. W jednej bohaterką jest Cassandra, właśnie jako klasyczna jasnowidzka. W drugiej, horribile dictu, w małym teatrze jest jeden widz, w dodatku usypiający, patrzący na senną scenę. W przyszłym sezonie nie będzie tam już foteli, lecz kanapy.

Ten scenariusz nie grozi Teresie Krukowskiej i jej zespołowi wokalistów i instrumenta­listów. Ich poziom gwarantuje wysoką jakość również przyszłych programów estrado­wych.

Wiesław Piechocki

Wydawca i Redaktor Naczelny: Tadeusz M. Kilarski