Informacje z życia Polonii w Szwajcarii... Wydarzenia, spotkania, imprezy... Artykuły, felietony, reportaże, reklamy polskich firm - to wszystko znajdziesz w "Naszej Gazetce".

Absurd ciągle żywy

About

W życiu codziennym posłu­gujemy się wyrażeniami: to­talny absurd, oczywisty ab­surd, doprowadzić do absur­du, mówić absurdy, absur­dalny pomysł itp. Słowo ab­surd, odmieniane na wiele sposobów, należy do jed­nych z ciekawszych i robią­cych karierę w wielu języ­kach. Pochodzi od łacińskie­go – absurdus – i oznacza: rażący uszy, niemelodyjny, niedorzecznemily, nierozumny, wewnętrznie sprze­czny, nie na miejscu, niezdarny.

Pole występowania absurdu jako zjawiska jest niezmiernie szerokie; można je łatwo wskazać w różnych dziedzinach naszego życia i działania. Mówi się o nim w nauce i poznaniu naukowym, sztuce, filozofii, etyce oraz religii. Prawie wszystkie słowniki filo­zofii w języku polskim zawierają lub tłumaczą to słowo, np. przy omawianiu terminu nonsens; wyjątek stanowi Słownik filozofii marksistowskiej (WP,Warszawa 1982 r.), w kórym takie hasło nie występuje, co samo w sobie jest czymś kuriozalnym.

W sposób szczególny interesują się nim logicy, traktując absurd jako wyrażenia wew­nętrznie sprzeczne (np: Adam jest żonatym kawalerem, Ewa jest córką bezdzietnej matki, Jan dostał większą połowę majątku). Dla nich i dla filozofów oznacza odrzucenie zasady niesprzeczności, mówiącej, że: niemożliwe, by jedno i to samo czemuś jedne­mu i pod tym względem zarazem przysługiwało i nieprzysługiwało (Arystoteles, Meta­fizyka).

Ale ze względu na to, że większość zjadaczy chleba nie zajmuje się wspomnianymi dziedzinami w sposób profesjonalny, pozwolę sobie na ogólne i potoczne określenie absurdu jako: czegoś niedorzecznego, pozostającego w sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem, lub będącym oczywistym i jawnym fałszem. Tak rozumiany absurd mówi wie­le o samym człowieku, społeczeństwie oraz kulturze, w której żyje.

Kiedy słyszymy, że Polska jest krajem absurdów, nie powinniśmy być zaskoczeni. Określenie to nie jest wyrazem jakiejkolwiek złośliwości lub złej woli. Nie jest również manifestacją poczucia niższości, ani próbą przerabiania własnych kompleksów, czy chwilowo odczuwanej frustracji. Do raczej złych manier należy obrażanie się lub uno­szenie fałszywą dumą, kiedy zdroworozsądkowe spojrzenie demaskuje wyjątkową głu­potę lub pazerność rodzimego pochodzenia. Spieszę dodać, że absurdy i absurdziki występują w każdym rozwiniętym społeczeństwie. Jednak problem absurdu w wydaniu polskim polega – w moim odczuciu – na zbyt dużym stopniu nasilenia i zasięgu, co sprawia wrażenie jego wszechobecności. I jeszcze jedno: tak nam spowszedniał, że uzyskał prawie status akceptowanej normy.

Spójrzmy chociażby na sprawę pozornie błahą, dokładnie: groszową. Wyprodukowanie i materiał monety o nominale 1 grosza, w zależności od ceny metali, może kosztować 5 groszy, czyli więcej niż jego wartość nominalna. Tylko państwo stać na taką decyzję, bo przecież żaden przedsiębiorca prywatny, nigdy nie podejmuje produkcji, z góry ska­zanej na nieuniknione straty i prowadzącej prosto do bankructwa. Ale to zaledwie po­czątek absurdu. Doszło bowiem do sytuacji, w której co obrotniejsi zaczęli skupować nagminnie te monety, oferując za 100 zł. w jednogroszówkach 130 zł.

Dlaczego takie niezrozumiałe – na pierwszy rzut oka – transakcje? Odpowiedź jest pro­sta: w nominale tona jednogroszówek to 6 tys. zł. Sam metal (mosiądz manganowy), z którego zrobione są monety, po przetworzeniu kosztuje 20 tys. zł. Czyli będzie można zrobić na tym interes, kiedy grosze zostaną wycofane z obiegu. Bo za 6,10 zł w jedno­groszówkach w skupie złomu otrzyma się 10 zł.

Temat groszowy inspiruje do dalszych przykładów. Przypomina się zdarzenie sprzed kilku lat. Pewien mężczyzna, dokonał kradzieży prądu elektrycznego o wartości 70 gr. (słownie: siedemdziesiąt groszy). Za namową adwokata wpłacił pieniądze na poczet naprawienia szkody, ale to na nic się zdało. Został skazany na trzy miesiące więzienia. Specyficznego wymiaru całej historii dodaje fakt, że koszt procesu i jego pobyt za kratami kosztował państwo (czytaj: podatnika) prawie 9 500 zł. Tak, proszę Czytelnika, aby nie przecierał oczu; ta historia wydarzyła się naprawdę.

Przejdźmy jednak od groszy do nieco większych sum. Wspomnę o wydatkach przez­naczanych na pracę Kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego. Pochłania ona z kieszeni podatnika więcej o prawie 5 mln zł. niż dwór Elżbiety II. A ona, o czym warto pamiętać, jest królową: Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej oraz głową 15 innych państw.

Czy czasami w kraju, w którym najniższa kwota minimalnej emerytury wynosiła 831,15 zł (luty 2014 r), nie panował Bronisław I Rozrzutny? A może potomni nazwą go Broni­sławem Chronionym? Bo kiedy pod koniec marca jeden z posłów opozycji domagał się z trybuny sejmowej zwołania Konwentu Seniorów w sprawie ujawnienia przez zespół parlamentarny ds. WSI powiązań prezydenta Bronisława Komorowskiego z wołomińskim oddziałem SKOK, to natychmiast nerwowo zareagował Marszałek Sejmu, Radosław Sikorski. Nie pozwolił posłowi na dokończenie składanego na mównicy wniosku formalnego, tylko wyłączył mu mikrofon. Czy w zachowaniu tym nie widać powrotu do czasów i metod przedstawionych w Człowieku z Marmuru, A. Wajdy?

Pozostańmy nadal w dzie­dzinie finansów. Ich stan jest tak wspa­niały, że stać nas na budowę jed­nych z najdroższych autostrad w Europie. Koszt budowy 1 kilome­tra w2emil Pol­sce wynosi 9,61 mln euro. Dla porów­nania, w Niem­czech, gdzie prawie wszystkie au­to­strady są oświetlone, 1 km au­tostrady miał ko­sztować 8,24 mln euro, w Czechach 8,86 mln euro, na Litwie 4 mln euro, w Danii 5,89 mln euro, a w Hiszpanii 6,69 mln euro. Ja­ko ciekawostkę należy dodać, że płacimy za przejazd nimi najwyższe stawki w Euro­pie, a opłaty te systematycznie rosną. I doszło do sytuacji, w których pokonanie niektó­rych odcinków autostrad jest droższe niż spalane paliwo. (Przypuszczalnie ustanowiliś­my światowy rekord w tej dziedzinie).

Można również sądzić, że żyjemy w państwie dobrobytu, bo budujemy w Stolicy naj­droższe, w przeliczeniu na kilometr, metro w Europie po Marsylii. A dług Warszawy na koniec 2014 r. miał wynieść 6 mld 18 mln zł., natomiast deficyt budżetu zaplanowano na poziomie 1 mld 060 mln zł. Nie przeszkadzało to absolutnie, aby w roku 2014, przy­znać 18 ml zł. w ramach dodatku motywacyjnego dla urzędników ratusza. To właściwie skromna suma, bo w roku 2013, wydano na ten cel 35 mln zł.

O naszym bogactwie ma świadczyć również wykwintny pomnik epoki pan Tuska – Sta­dion Narodowy. Jeśli uwzględnimy koszt jednego krzesełka, należy do jednych z naj­droższych na świecie. Jest ono zdecydowanie tańsze w Niemczech, Szwajcarii, Francji czy na Ukrainie. Jedynie stadiony Wembley i Emirates Stadium w Londynie mają droż­sze krzesełka, ale nasze cacko biją na głowę jakością wykonania i pojemnością. A więc, po raz kolejny, potrafiono wyrzucić w błoto miliony złotych, wyciągnięte z kieszeni ograbianego systematycznie podatnika.

Jak wiadomo, w przypadku wszelkich inwestycji, liczą się nie tylko koszty, ale również czas wykonania. Dlatego warto wspomnieć chociażby budowę szpitala w Łodzi (Cen­trum Kliniczno-Dydaktycznego); od wmurowania kamienia węgielnego do jego otwarcia minięło 39 lat. Koszt blisko 1 mld zł. W październiku 2014 r., oddano do użytku 11 kli­nik na dziewięciu piętrach, a pozostałe z 17 pięter miano dopiero sukcesywnie zagos­podarowywać. Niepoprawny optymista zapewne pocieszy: mogło być gorzej, bo prze­cież lepiej później niż nigdy. I w pewnym sensie miałby rację, bo np. w Zabrzu, budo­wano Akademickie Centrum Medyczne przez 27 lat, a gdy zabrakło środków na jego wykończenie i wyposażenie, podjęto decyzję o wyburzeniu obiektu przy pomocy mate­riałów wybuchowych. Jeśli czas – ojcem prawdy, to co mówi o nas samych?

Nie zawsze jednak jesteśmy powolni. Niekiedy podejmujemy decyzje szybko i facho­wo, w ramach myślenia strategicznego. Na przykład, w grudniu 2010 r., wicepremier rządu polskiego – W. Pawlak – podpisał umowę o dostawach gazu z Rosji. Dla jasności obrazu należy dodać, że umowę podpisano do 2022 r., ale nastąpiło to po zarządzonej przez PiS debacie, bo wcześniej rząd Donalda Tuska forsował umowę gazową z Rosją aż do roku 2037.

W związku z tym przypomnijmy kilka innych faktów. W roku 2012 średnia cena gazu sprzedawanego do Europy Zachodniej wynosiła około 440 USD za 1000 m3, a w tym samym czasie Polska płaciła około 500 USD za 1000 m3. W roku 2014 średnia cena za 1000 m3 dla Polski wynosiła 379 USD, dla Niemiec 323 USD, dla Słowacji 308 USD, dla Austrii 329 USD, dla Węgier 338 USD, dla Włoch 348 USD, dla Francji 338 USD (dane według agencji Interfax).

W praktyce ma to ogromne konsekwencje dla każdego Polaka i całej gospodarki. Bo kupujemy od Rosji ponad11 mld m3 gazu rocznie. Jeśli przyjmiemy, że średnia cena sprzedawanego nam gazu była tylko o 50 USD wyższa niż dla innych krajów Europy, to znaczy, iż płaciliśmy co najmniej 550 mln USD (około 2 mld zł) rocznie więcej niż powinniśmy. Tym samym zezwolono na okrutny wyzysk, zubożający wszystkich kon­sumentów i państwo, czyli w sposób świadomy pozwolono na formę kradzieży, stając się jej założycielem i patronem.

Czy rząd dbający o interes własnego narodu godzi się na podpisanie takiej umowy? Więcej niż przeogromne zdumienie musi budzić fakt, że organy ścigania i prokurator potrafiły zająć się sprawą kradzieży prądu elektrycznego na sumę 70 gr., a niezawisły sąd skazał człowieka na trzy miesiące więzienia, natomiast nie potrafią zająć się prze­krętem gazowym, opiewający na miliardy złotych rocznie.

Aby nie ulec depresji, proponuję nieco lżejszy temat. Pomyślmy o spokojnej podróży, do jakiegoś uroczego miasta. Zapewne warto odwiedzić stolicę Małopolski. Ale gdy ktoś zapragnie przebyć drogę pociągiem np. z Rzeszowa do Krakowa (odległość 150 km), to proszę łaskawie o nieco cierpliwości i wyrozumiałość, bo tę trasę pokonuje w ciągu 4 godzin, jeśli nie będzie spóźnienia. Zwłaszcza młodym Czytelnikom warto przy­pomnieć, że w roku 1939, czyli 76 lat temu, parowóz z wygodnymi wagonami, przemie­rzał tę samą odległość, w niecałe 3 godziny. To taki drobny przykład kwadratury koła na polskich kolejach, lub postępu do tyłu, wynikającego z ciągłej modernizacji tego przedsiębiorstwa. Wyjątkowi złośliwcy mówią, w tym kontekście, o afrykanizacji pols­kiej kolei. (Wracając do aktualnych wydarzeń na światowych torach warto wspomnieć, że ostatnio w Japoni przeprowadzono test prędkości pociągu, który mknął z prędkością 603 km/godz. Czyli trasę długości Rzeszów-Kraków pokonuje w 15 min.).

A skoro już zawędrowaliśmy do grodu Kraka, to pozwolę sobie na wtręt osobisty. W marcu tego roku spędziłem tam z Żoną kilka dni. Zatrzymaliśmy się w pewnym hostelu, na Starym Mieście, przy ul. Floriańskiej. Serce Krakowa; samo lokum, znajdowało się na ostatnim piętrze starej kamienicy, nie budziło absolutnie żadnych zastrzeżeń. Czy­ste i wygodne. Ale pod nim funkcjonował klub nocny, prowadzący działalność od godz. 22.00 do godz. 06.00. Oczywiście, na stronie internetowej hostelu nie było żadnej infor­macji o egzotycznym sąsiedzie. Gdy kładliśmy się spać i próbowali zasnąć, ogłuszały nas dźwięki muzyki. Przypominały dudnienie tamtamów afrykańskich połączonych z rytmicznym zgrzytaniem zardzewiałych przekładni maszyn. Wtopione w pisk elektro­niczny, borowały skutecznie korę mózgową i penetrowały rdzeń kręgowy. A więc: Wol­noć, Tomku, W swoim domku.

Nie muszę nikogo zapewniać, iż przy tak tkliwej kołysance, o zaśnięciu – pomimo zmę­czenia – nie było mowy.

Podczas bezsennych nocy, za absurdalną uznałem jakąkolwiek myśl o interwencji w stylu: Zmiłuj się waćpan, poluj ciszej nieco, Bo mi na górze szyby z okien lecą. Dysponując więc dużą ilością czasu, zastanawiałem się nie tylko nad kolejnym tema­tem tekstu do Naszej Gazetki, ale przede wszystkim, nad tym, kto i dlaczego wydał pozwolenie na funkcjonowanie oraz lokalizację tych dwóch instytucji w jednym budyn­ku, i w bezpośrednim sąsiedztwie. To tak, jakby zezwolić strażakom na gaszenie poża­rów za pomocą benzyny lub sklep monopolowy (koniecznie czynny całą dobę) umieś­cić bezpośrednio za ścianą ośrodka leczenia alkoholizmu.

A może w tym całym biznesie chodzi o to, aby właśnie nikt w hostelu nie zasnął. Bo wtedy gość, szczególnie zagraniczny, może skusi się zejść piętro niżej, i po uiszczeniu stosownej opłaty rozkosznie spędzi całą noc do białego rana. Przecież wyśpi się w dzień, kiedy jest zupełna cisza w całej kamienicy. Nieprawda? (…).

Tylko, czy czasami w naszym życiu, nie jest po prostu tak, że jeśli skutek naszego działania przynosi doraźną przyjemność i korzyść, niczym słodki owoc, to skutek póź­niejszy będzie szkodliwy, cierpki, a nawet niebezpieczny?

Emil Mastej

 

 

 

Wydawca i Redaktor Naczelny: Tadeusz M. Kilarski