Jeszcze niedawno, treść słowa solidarność, w sposób szczególny przenikała i kształtowała naszą rzeczywistość. Pochodzi ono z języka łacińskiego; soliditas – gęstość, moc, a solidus – oznacza między innymi: czysty, szczery, pełny, solidny, twardy, mocny, zupełny.
Solidarność jest zjawiskiem występującym tylko w świecie osób i do niego odsyła. Dlatego w sensie pierwotnym i właściwym jest relacją międzyosobową (ja-ty, ja-inne osoby). Mówimy przecież o solidarności z kimś (osobą-podmiotem), a nie solidarności z czymś (przedmiotem-rzeczą).
Postawa solidarności jest naturalną konsekwencją faktu, że człowiek bytuje i działa wspólnie z innymi (Karol Wojtyła, Osoba i czyn). Wyrasta z jego wnętrza, które – jak wskazuje doświadczenie i język potoczny – określa się również mianem sumienia. A ono jest uzdolnieniem ludzkiego intelektu do poznawania wartości moralnych i głosem czuwającym nad naszym czło wieczeństwem, który podpowiada i określa, co powinniśmy czynić, aby zachować porządek (ład) moralny. Jednak – o czym należy pamiętać – jest ono subiektywnie ostateczną normą moralności. Z tego wynika obowiązek kontroli sumienia, aby nie uległo deprawacji, a to z kolei wymaga nieustannej pracy nad sobą, czyli formowania wnętrza.
Postawa solidarność rodzi się spontanicznie i angażuje całą osobę. Wiążę się zawsze z pewnym wysiłkiem. Ze swej istoty, nie jest wynikiem nakazu z zewnątrz, pochodzącego np. od jakiegoś autorytetu. Nie można jej wymusić żadną groźbą; nie jest również rezultatem myślenia w kategorii zysków i strat, ani jakiejś opłacalności oraz użyteczności. Jest realną, bezinteresowną odpowiedzią na dostrzeżone zagrożenie lub nieszczęście dotykające innych. Powoduje zespolenie i związanie z drugą osobą, prowadząc do zaistnienia wspólnoty (my). Chyba najtrafniej jej istotę wyrażają słowa: Jeden drugiego brzemiona noście (List do Galicjan 6:2).
Wymownym unaocznieniem postawy solidarności jest logo Związku. Wywołuje ono spontanicznie skojarzenia z maszerującymi w zwartym szyku, nad którymi łopocze biało-czerwona flaga. Osoby pozostają nierozerwalnie złączone ze sobą, wspierają się wzajemnie i dopełniają. Mimo niepowtarzalnych, odrębnych kształtów i cech przedstawiają solidny monolit (całość), niczym stop ukształtowany z twardego metalu. Chciałoby się powiedzieć: E pluribus unum (Jedno uczynione z wielu).
Słowo solidarność, tak mocno i stanowczo wypowiedziane nad Bałtykiem, podczas strajków sierpniowych w roku 1980, stanowiło klucz-hasło do rozpoczęcia walki o dojrzalszy kształt życia ludzkiego (Jan Paweł II, Homilia, Gdańsk, 12 VI 1987). Jednocześnie było spontaniczną reakcją (odpowiedzią) nie tylko na polską niedolę i zniewolenie.
Człowiek prosty i skrzywdzony wydobył je z pewnego zapomnienia. Odkrył ponownie jego uniwersalną treść i blask. To słowo-idea odzwierciedlało wówczas skrót programu na teraźniejszość, przyszłość i jednoznaczne wskazanie drogi ocalenia. A jego moc rodziła i wzmacniała więzi międzyosobowe, wskazując, że najgłębsza solidarność jest solidarnością sumień (ks. Józef Tischner, Etyka Solidarności).
Dokonywano wówczas przemiany świata bez użycia przemocy, ale w oparciu o poświęcenie dla innych i o współodpowiedzialność za nich w swoim sumieniu. Służąc drugiemu chciano budować i umacniać dobro w wymiarze społecznym, politycznym oraz narodowym.
Nowo powstały Związek zawodowy przyjął słowo solidarność, jako nazwę własną. Przekraczając sztywne ramy organizacji związkowej, był głosicielem i promotorem solidarności jako społeczno-etycznej zasady organizowania życia w kraju. Chodziło o budowanie wspólnoty, w oparciu o ludzkie sumienia, zbuntowane przeciwko złu (wyzyskowi, biedzie, wydziedziczeniu z tradycji, kłamstwu itd.) . Pamiętamy, ileż nadziei pokładano w NSZZ Solidarność, jak fascynował, pomimo niedoskonałości oraz wad. I jakie wielkie zobowiązanie wynikało z racji przyjęcia tego imienia-nazwy.
To siła solidarności w wydaniu polskim przyczyniła się do upadku porządku pojałtańskiego. Wprawiła świat w zdumienie, ale również zakłopotanie. Przecież nie wszyscy mieszkańcy Europy zachodniej szczerze pragnęli zmian na starym kontynencie. Woleli cieszyć się osiągniętym dobrobytem i po prostu żyć w spokoju, bez niepotrzebnych awantur. A znaczna część polityków wolnego świata podchodziła do wydarzeń w naszym kraju z ogromną ostrożnością, traktując je niekiedy jako wyraz braku realizmu ze strony romantycznych Polaków, wysuwających zbyt radykalne żądania.
Nie tylko upływ czasu, ale również usilna propaganda chytrych krętaczy powoduje zapomnienie, jakie zastępy zmobilizowano i jakich metod użyto, aby od samego początku zohydzić, upodlić oraz zniszczyć Organizację, a samo słowo-ideę wykorzenić z naszego myślenia, wymazać z języka i tradycji. Jakby na przekór siłom zła, NSZZ Solidarność przetrwał najtrudniejsze czasy i pozostał dla wielu niczym lux in tenebris (światło w ciemnościach). Moc, raz rozbudzonych i uskrzydlonych sumień, nie dała się zdławić.
Po doświadczeniach 35 lat od Polskiego Sierpnia, powinniśmy pytać, czy konsekwentnie i do końca, udźwignęliśmy wzięte kiedyś na siebie zobowiązanie? Czy potrafiliśmy zbudować autentyczną wspólnotę osób solidarnych i wolnych, gotowych do wzajemnego wspierania oraz tworzenia autentycznego dobra? I czy po roku 1989 udało się nam zbudować DOM, w którym wszyscy mieszkańcy czują się jak u siebie, nie tylko z pozoru, na niby, ale naprawdę.
Emil Mastej