O interesach ojca szwajcarskiego pisarza Blaise’a Cendrarsa krążą różne opowieści. A to, że stwierdziwszy brak w południowych Włoszech piwa, które przecież świetnie by się nadawało do gaszenia pragnienia, sprowadził na kredyt cały pociąg tego napoju ze Szwajcarii, ale gdy pojazd dotarł w okolice Neapolu skwaśniałe piwo nadawało się jedynie do wylania. A to, że od Hertiga i Hirscha, dwóch fabrykantów zegarków z La Chaux-de-Fonds wziął całe partie zegarków na sprzedaż, po czym pojechał z nimi do Neapolu i fabrykanci nie zobaczyli nigdy ani zegarków ani pieniędzy. Może dlatego syn w opublikowanym w styczniu 1914 roku wierszu Kontrasty głosił kres czasu:
„Jedność / Nie ma już jedności / Wszystkie zegary wskazują teraz godzinę 24 po tym jak je cofnięto o dziesięć minut / Nie ma już czasu”.
W archiwum Cendrarsa w berneńskiej Bibliotece Narodowej zachowała się karteczka – formularz kwerendy bibliotecznej w paryskiej Bibliotece Narodowej – na której pisarz zanotował krótki wiersz pt. Zenith:
„Szczyt! / Południe wybija / Na słonecznym kowadle / Promienie światła”.
Zachowałem tytuł w brzmieniu oryginalnym, ponieważ chodzi tu nie tylko o zenit w znaczeniu astronomicznym – punkt przecięcia osi pionowej ze sklepieniem niebieskim – ale i o markę zegarków precyzyjnych, produkowanych przez fabrykę, którą Georges Favre-Jacot założył w roku 1865 w Le Locle. Zegarki „Zenith” miały szczęście do reklamy. Alphonse Mucha zaprojektował serię plakatów Cztery pory roku, z których motywy były tłoczone na kopertach zegarków dla bogatych amatorów secesji. Z kolei René Lalique zaprojektował przezroczystą kopertę z kryształu, „L’Opaline” (zuryskie Uhrenmuseum Beyer posiada taki zegarek). Zaprzyjaźniona z Cendrarsem Sonia Delaunay wykorzystała tekst jego wiersza w kolażu reklamowym Zenith (1914), łącząc różnobarwne słowa z motywem tarczy zegarowej i pionowo ustawionej czerwonej wskazówki, która nie przypadkiem przypomina wieżę Eiffla.
Oba te elementy – obsesję czasu i wieżę Eiffla – odnajdujemy w wierszu Naphta (1959) nowojorskiego poety Franka O’Hary, gdzie w centrum jest wspomniana z nazwiska Sonia Delaunay i „przypowieść o prędkości”, a całość zaczyna się słowami:
„Ach Jean Dubuffet / pomyśleć, że / odbywał służbę wojskową na Wieży Eiffla / jako meteorolog / w 1922 roku”.
Francuski malarz Jean Dubuffet (1901-85) rzeczywiście w ramach służby wojskowej musiał codziennie wspinać się na wieżę Eiffla i notować wskazania meteorologiczne na każdej kondygnacji. Ponadto do jego zadań należała klasyfikacja zdjęć obłoków.
Trzeba jednak powiedzieć, że to tylko punkt wyjścia. W swej twórczości plastycznej Dubuffet odwraca się od nieba i chmur, całą niemal uwagę skupiając na powierzchni ziemi i na tym, co się pod nią kryje. Niektóre prace pokazują to przejście, jak Sol étoilé – Wygwieżdżona gleba – z roku 1959, kolaż zrobiony z suchych liści, na których artysta rozmieścił rozgwiazdy ostu. Jest w tym przykładzie i niebo z gwiazdami, i ziemia i płaszczyzna, na której się stykają.
Wystawa w Fondation Beleyer też ma kształt rozgwiazdy. W samym jej centrum, jak w sanktuarium, znalazły się prace najkruchsze, najdelikatniejsze. Warto zacząć zwiedzanie od tej sali, w której środku stoją dwie rzeźby, jak dwa totemy: rozczulająca Saïmiri (boliwijska małpka-wiewiórka) i groźnie rozkazująca Madame J’ordonne. Trzeba do nich podchodzić ostrożnie, powoli, czując, jak organizują przestrzeń. Przyjrzeć się, jak każda na swój sposób wchodzi w interakcję z wiszącym w głębi sali brzydalem (Le Barbouillé), zwłaszcza, że wskutek oświetlenia i odblasków gabloty zwiedzający sam staje się jedną z postaci tej niemej rozmowy.
Inne wiszące w środkowej sali prace pokazują, dlaczego zasługuje ona na miano sanktuarium tej wystawy. Rzeźbom towarzyszą wiotkie kompozycje, zbudowane z motylich skrzydeł i zasuszonych liści, jak dedykowany kierowcy rajdowemu księciu Igorowi Trubieckiemu Pay sage aux
argus (tytuł, jak często u Dubuffeta, wieloznaczny, odwołuje się bowiem do motyla modraszka argusa i do stuokiego potwora z greckiej mitologii) czy cudownie inkrustowany złotawymi liśćmi Pejzaż hermetyczny. Ta sala pokazuje zarazem, dlaczego prace Dubuffeta trzeba oglądać na żywo: wydany z okazji wystawy katalog zawiera piękne reprodukcje, ale płaski druk nie jest w stanie oddać nawet w przybliżeniu bogactwa faktury, zaklętego w materii oddechu i ciepła.
Dubuffet napisał kiedyś: „Zawsze lubiłem wyobrażać sobie krajobraz wzniesiony pionowo jak mur. Mur wydaje mi się książką, książką, w której można pisać i z której można czytać. Mam wrażenie, że biorę w pełni w posiadanie jakieś miejsce, kiedy umiem je odcyfrować i wyobrazić je sobie, jak wznosi się przed mymi oczyma niczym mur, zamiast żebym musiał patrzeć na nie horyzontalnie w uciekającej perspektywie” (Bâtons rompus, 1986). To znamienne wyznanie pokazuje odejście od perspektywy widoku z góry, z wieży Eiffla, ku nowemu patrzeniu, kiedy rozciągająca się pod stopami ziemia staje niejako dęba, poddając się bacznej obserwacji. Zauważmy, jak wiele obrazów Dubuffeta ma szczelnie wypełnioną większą część powierzchni, tylko górny skrawek zostawia miejsce na niebo, na powietrze.
Jeśli w muzeum wyjdziemy ze środkowej sali i ruchem spiralnym kontynuujemy zwiedzanie, otoczą nas dziesiątki takich płócien. Niekiedy na samej górze, na powierzchni, snuje się samotny geometra. W jednej sali zgromadzono obrazy, rozwijające motyw stołu – i tutaj stół nie jest płaszczyzną oglądaną z góry, tylko sprawia wrażenie, jakby jego blat wisiał na ścianie, odsłaniając przed widzem wszystkie słoje, plamy, zadrapania, wyryte kozikiem wyznania. Idąc dalej napotykamy Portes au chiendent (Drzwi w perzu, 1957) – jeden z najpiękniejszych obrazów wystawy, świetnie umieszczony w skomplikowanej konfiguracji z wielkimi oknami Fondation Beleyer, wychodzącymi na szarozielony roślinny krajobraz. A potem widoki ziemne i roślinne przemieniają się niepostrzeżenie w krajobrazy miejskie, równie gęste, równie zwarte, a dodatkowo otwierające naddane sensy, jakie niosą zawarte w nich napisy – reklamy, afisze, szyldy. Ciągle wszakże są to płaszczyzny bezludne lub słabo zaludnione (Dubuffet był zafascynowany tunezyjską pustynią). Dopiero w przedostatniej dużej sali napotykamy tłum postaci. Niczym nadmarionety Craiga stoją pod długą ścianą, tworząc barwny Coucou Bazar. Dwie z tych postaci o określonych godzinach ożywają, poruszane przez umieszczonych w nich żywych operatorów, i wolnym krokiem przemieszczają się wśród zwiedzających.
Kto jednak nie lubi cyrkowych sztuczek może wrócić do obrazów, pokazujących glebę w przekroju. Przy bliższym wejrzeniu okazuje się, że w zwartej masie są jamki, nory, że żyją w nich jakieś stwory, może nawet ludzie. Dubuffet patrzy na świat z perspektywy, stąd tyle w tych obrazach gleby i jej barw, stąd tak wąskie jak zaciśnięte usta niebo.
Dubuffet interesował polskich malarzy, ale też pisarzy. Wierzyński podkreślał rolę humoru w tym malarstwie (szkic w tomie Cygańskim wozem), Gombrowicz, zazdrosny o materialny wymiar malarskiej sławy, wdał się z Dubuffetem w listowną polemikę (przekład polski ukazał się w roku 2005 w Wydawnictwie Literackim). Gdybym jednak miał wskazać słowiańskiego pisarza, z którym łączy Dubuffeta najbliższe pokrewieństwo, powiedziałbym: Dostojewski. Te obrazy każą myśleć o takich niesamowitych tekstach rosyjskiego pisarza jak Człowiek z podziemia czy Bobok. Weźmy Terre orange aux troix hommes, Pomarańczową ziemię z trzema ludźmi (1953) – czyż nie jest to świetna ilustracja do opowiadania o tym, że może ludzie po śmierci nie umierają od razu całkiem, tylko przez kilka miesięcy wiodą pod ziemią pół-żywot, nie mogąc się ruszać, ale mogąc mówić, kłócić się, przekomarzać, opowiadać sobie w absolutnej szczerości najdziwniejsze historie, aż powoli ich energia będzie się wyczerpywać i jeszcze tylko czasem wyszepcze taki nieboszczyk jakieś słowo, coś jakby „bobok…, bobok”.
Sonia Delaunay w tym samym czasie co afisz zegarków Zenith stworzyła też projekt plakatu, reklamującego aperitif Dubonnet. W latach trzydziestych inny artysta, posługujący się złowieszczym pseudonimem Cassandre, rozbudował literowy motyw Soni Delaunay w tryptyk, cedzący DUBO, DUBON, DUBONNET (co w wolnym przekładzie znaczy „piękny, dobry Dubonnet”). Podobny demontaż nazwiska Dubuffet zaprowadziłby nas zapewne w stronę picia i jedzenia. Jest w tym sporo słuszności, jako że zanim Dubuffet poświęcił się malarstwu uprawiał zawód handlarza win, a niektóre jego prace mają w tytule motywy kuchenne (np. Portraits à ressemblance extraite, à ressemblance cuite et confite dans la mémoire, à ressemblance éclatée dans la mémoire de M. Jean Dubuffet peintre / Portrety o podobieństwie wyekstrahowanym, o podobieństwie wygotowanym i wysmażonym w pamięci, o podobieństwie wybłyskującym w pamięci Pana Jeana Dubuffeta malarza). Ale to żarty, które tak się podobały Wierzyńskiemu. Ja patrząc na te obrazy słyszę raczej niewyraźne memento. „Bobok”.
Jan Zieliński
Wystawa Jean Dubuffet – Metamorfozy krajobrazu. Fondation Beleyer w Riehen k. Bazylei, 31 stycznia – 8 maja 2016. Katalog pod red. Raphaëla Bouviera, Hatje Cantz Verlag, Ostfildern 2016, 62,50 CHF.