Myśląc i mówiąc o sztuce lub literaturze nie można pominąć ciekawego zjawiska estetycznego jakim jest „groteska”. Stanowi szczególną odmianę komizmu połączoną z obrazem zdeformowanego świata. Odnosimy wrażenie jakby był odbity w krzywym zwierciadle wykonanym przez początkującego czeladnika nadużywającego mocnych trunków i do końca nie zorientowanego w tajnikach tworzenia luster.
Groteska jest mieszanką pierwiastków sprzecznych. Łączy się w niej brzydota i piękno, poetyczność i trywialność, delikatność i bestialstwo. Stanowi próbę godzenia w jedno elementów przeciwstawnych, a więc tego co realne ze zdarzeniami zupełnie nieprawdopodobnymi, będącymi niekiedy przebłyskami najciemniejszych zakamarków świadomości. Nie zawsze potrafimy dokładnie określić ich wpływ i stopień natężenie w kształtowaniu naszych zachowań, postaw, wyobrażeń oraz decyzji.
Do tego dochodzi specyficzny język groteski. Zastanawia i zaskakuje. Stapia w sobie wulgarność, wyrażenia potoczne, gwarę i żargon naukowy. Czyli takie ułagodzone, ale swoiste pomieszanie z poplątaniem.
Świat i język groteski przeniknął ze scen teatralnych i dzieł literackich do polityki i debaty publicznej. Wrósł w nią jak doskonale przeprowadzony przeszczep. Takie skojarzenia przychodziły na myśl podczas obserwacji kampanii wyborczej w USA. Obywatele największego mocarstwa świata, szczycącego się wolnością, zostali wpędzeni w pułapkę. Często mówiono o wyborze między cholerą a dżumą. Świadczyło to, nie po raz pierwszy, o bolesnym kryzysie etosu polityki. Sytuacja wywoływała jednocześnie lęk i śmiech. Czasami spontaniczny śmiech stawał się gorzkim i nie pełnił funkcji przyjemnościowo-terapeutycznej. I zamiast poprawiać nastrój oraz wlewać optymizm budził raczej niepokój i obawy o przyszłość.
D. Trump oskarżał H. Clinton między innymi o złodziejstwo, korupcję, wysyłanie listów elektronicznych z poufnymi informacjami z prywatnego konta pocztowego. Jest to niezgodne z amerykańskim prawem, które nakazuje przechowywanie korespondencji urzędników państwowych na państwowych serwerach (tzw. „afera e-mailowa”). Z kolei żona byłego prezydenta odwzajemniła się miliarderowi oskarżeniami o kłamstwa podatkowe, molestowanie seksualne, poniżanie kobiet… A więc z obu stron padały ciężkie zarzuty.
Charakterystyczny był język wystąpień kandydatów. Pełen agresji, chamstwa, brutalności wymieszanej ze słodkimi ozdobnikami, a nawet uprzejmościami i żółcią ironii. Co prawda, nie można im było zarzucić braku elokwencji i nieznajomości retoryki, ale w ich przypadku nie zawsze łączyła się ona z mądrością i inteligencją potrzebną prezydentowi mocarstwa. Umiejętność wyuczonego, błyskotliwego przemawiania i talent oratorski służył jedynie do wyciągania najgorszych brudów, obrzucania błotem i stosowania insynuacji.
Osobny wkład w tworzenie i powiększanie farsy miały prawie wszystkie media amerykańskie. Zachowywały się jak płatny klakier. Wpadały w panikę i histerię na samą myśl o możliwym zwycięstwie Trumpa. Oczywiście dla nich H. Clinton była od początku jedynym, godnym zaufania kandydatem. Również sondaże przedwyborcze wskazywały jednoznacznie na jej zwycięstwo, co miało jedynie przekonać niezdecydowanych wyborców jak powinni myśleć i głosować.
W trakcie całego widowiska zastanawiałem się czy Clinton i Trump – ludzie z krwi i kości – nie przyćmiewają zdecydowanie postaci literackich, stworzonych przez mistrzów groteski (W. Gombrowicz, St. Witkiewicz, B. Schulz, M. Bułhakow i S. Beckett). Nawet jeśli ich nie przerastali, to zapewne oprócz gigantycznych sum włożyli ogromny wysiłek, aby im przynajmniej dorównać.
Kiedy już opluty wróg mediów i establishmentu został wybrany na 45 prezydenta USA niektórzy wyszli na ulicę. Tysiące osób protestowało przeciw wygranej Trumpa pod hasłami : „Nie dla Trumpa, nie dla Ku Klux Klanu, nie dla faszystowskich Stanów Zjednoczonych!”
Zadziwiająca mentalność i sposób rozumowania: jak my wygrywamy to jest demokracja i normalność, a jak przegrywamy to faszyzm, nadchodzi koniec świata lub trzeba będzie emigrować. Skąd my to znamy?
Zainteresowany rozwojem wydarzeń oczekiwałem na powołanie Komitetu Obrony Demokracji Amerykańskiej. Spodziewałem się spontanicznych protestów pod domem Trumpa i apeli „zawodowych sprzedawców używanych idei” (określenie F.A. Hayeka) o pomoc w ratowaniu demokracji przed nią samą. A jeśliby i to nie pomogło, to przecież jakieś ogólnoświatowe organizacje, albo przybysze z kosmosu (absolutnie nie „zielone ludziki”!) powinni wyłonić w trybie nadzwyczajnym specjalną komisję do zbadania procedur wyborczych. Równolegle z tymi działaniami mogłyby mieć miejsce konsultacje z ważniejszymi politykami Unii Europejskiej. Żyjąc w swoim świecie są przekonanymi, że posiadają patent na rozumienie systemu mającego początek w starożytnej Grecji. Świadczy o tym chociażby wypowiedź J-C. Junckera, przewodniczącego Komisji Europejskiej: „Wybór Donalda Trumpa stanowi ryzyko naruszenia stosunków międzykontynentalnych, szczególnie ich zasad i struktury. Musimy nauczyć prezydenta-elekta, czym jest Europa i w jaki sposób funkcjonuje”.
Jako obywatel Unii, potrzebny zasadniczo rządzącym do przymusowego składania daniny (podatku), ośmielam się zwrócić uwagę na jeszcze jeden problem. Wymaga zapewne niezwłocznego i gruntownego wyjaśnienia. Chodzi o to, czy za brutalną kampanią wyborczą, porażką Clinton i zamieszaniem wywołanym w ojczyźnie G. Washingtona, nie stoi A. Macierewicz lub J. Kaczyński…
W życiu zadowalam się groteską spotykaną na co dzień. Zupełnie wystarcza. Może dlatego nie fascynuje mnie zbytnio ani w literaturze ani w polityce. Oczywiście, jeśli ktoś dysponuje dużą ilością wolnego czasu i ma nieodparte potrzeby wysublimowanego eksperymentowania, to niech się bawi absurdem. Wolno mu odchodzić od klasycznych, opartych na realizmie wzorców, tropić obsesyjnie sprzeczności i tworzyć karykatury w gorączkowych próbach poszukiwania „czystej formy”, prowadzącej podobno do odkrycia „tajemnicy istnienia”. Tylko czy w zdeformowanym świecie odrzucającym prawa logiki i etyki człowiek potrafi być sobą i nie ulegnie całkowitemu zagubieniu?
Emil Mastej