Problem tzw. „dezubekizacji” wywołuje ciągle emocje. Jak można wnioskować celem Ustawy z dnia 16 grudnia 2016 r. było wprowadzenie sprawiedliwości. I nikt w obozie rządzących tego nie neguje. Mówił o tym J. Zieliński (wiceszef MSWiA): „Najważniejsza jest sprawiedliwość, aby po ćwierćwieczu niepodległej Polski zabrać wreszcie te świadczenia, które są przywilejami dla oprawców nas wszystkich, Polaków, całego polskiego narodu z czasów PRL-u. Z tych przywilejów korzystają ci, którzy służyli obcemu państwu, mocarstwu sowieckiemu, bo tak naprawdę Polska nie była wtedy państwem niezależnym, a SB gnębiła Polaków, dławiąc ich dążenia niepodległościowe”. Podkreślił również, że: „Obniżenie emerytur to nie jest kara, lecz przywrócenie elementarnej sprawiedliwości po 25 latach”.
Słusznie zauważył pan wiceminister „Polska nie była wtedy państwem niezależnym”. Warto jednak przypomnieć, że PRL składała się z wielu segmentów, tak jak wymarzone za czasów Gierka meblościanki z tandetnej płyty. Czyhało się na nie w pęczniejących kolejkach dniami i nocami. Często nadaremnie.
To partia z własnego ukazu zagwarantowała sobie, że jest „Przewodnią siłą polityczną społeczeństwa w budowie socjalizmu” (art. 3, pkt.1, Konstytucja PRL). Władza PZPR nie była oparta na przepisach prawa, ale na praktyce państwa totalitarnego. Jego wzory czerpano obficie od niedoścignionego ideału – wschodniego sąsiada. Odwołując się do wymysłów Marksa, Engelsa i Lenina była monopolistą. A najważniejsze decyzje zapadały zawsze w centrali, w wąskim gronie, nazywanym „kierownictwem”.
Ono decydowało o obsadzaniu najważniejszych stanowisk w administracji państwowej, wojsku, milicji, sądach i prokuraturze, szkolnictwie oraz środkach masowego przekazu. Te ostatnie były tubą propagandową, służącą tworzeniu fikcyjnej rzeczywistości. Przedstawiano w niej PRL jako państwo demokratyczne, ciągle się rozwijające, pełne nieustannych sukcesów i zadowolonych oraz sytych obywateli gardzących zgnilizną Zachodu. Mieli cieszyć się prawdziwą wolnością sumienia i wyznania, wolnością słowa, druku, zgromadzeń i wieców, pochodów i manifestacji (art. 82). Taki niby mały raj na ziemi, gdzie „oddano do użytku ludu pracującego i jego organizacji drukarnie, zasoby papieru, gmachy publiczne i sale, środki łączności, radio oraz inne niezbędne środki materialne” (art.83).
Sama struktura partii (Komitet Centralny, Biuro Polityczne i Sekretariat KC PZPR, organizacje partii w zakładach pracy, gminach, dzielnicach, miastach, powiatach i województwach) była fasadą. Ozdabiał ją i uzupełniały również fasadowe w swej istocie instytucje państwa: Sejm (posłowie, czyli marionetki partii), członkowie Rady Państwa, Rady Ministrów (ministrowie, ich zastępcy), przewodniczący rad narodowych, szczebla gminy, miasta, dzielnicy większych miast i województw.
W czasach PRL obok ścisłego kierownictwa funkcjonowało tysiące aparatczyków, decydentów, partyjniaków, ważnych figur, ciemiężców, zamordystów, uczelnianych szujów, prominentów w garniturach, togach (fioletowych, czerwonych) i mundurach wojskowych oraz milicyjnych. A więc ludzi uprzywilejowanych, zapewniających istnienie i funkcjonowanie systemu. Działali w rozbudowanych strukturach. Nazywano ich „kacykami”. To oni przywłaszczyli sobie państwo, a nawet stworzyli specyficzny język („nowomowa”). Tłumili każdy odruch społeczny zmierzający do wolności i upodmiotowienia.
W dzieło zniewalania i pustoszenia umysłów wpisywało się również grono tzw. „pracowników naukowych” wyższych uczelni (kacyków uczelnianych) żyjących z propagowania jedynej słusznej ideologii (specjaliści od filozofii marksistowskiej, ekonomii politycznej socjalizmu i kapitalizmu, socjologii, historii ruchu robotniczego, teorii państwa socjalistycznego zatrudnieni na uniwersytetach, politechnikach, szkołach wojskowych, milicyjnych i partyjnych). Dla nich niezależne, realistyczne myślenie stawało się herezją lub zbrodnią.
Redukowanie emerytur byłych pracowników Służby Bezpieczeństwa jest jedynie drobnym fragmentem większego problemu. Tu nie powinno być niejasności, ani żadnego naiwniactwa jakie wykazano np. wobec środowiska sędziowskiego i prokuratorskiego. Przekonywano społeczeństwo o możliwości cudownego samooczyszczenie się tej grupy zawodowej. Wierzono w to lub chciano mieć taką nadzieję. Tymczasem po blisko 28 latach po tzw. „transformacji” w sądach nadal wydają wyroki sędziowie, którzy w stanie wojennym skazywali opozycjonistów. A w prokuraturze ciągle pracują byli „towarzysze” wykazujący przed 1989 r. szczególną gorliwość w tropieniu i niszczeniu „elementu antysocjalistycznego”.
Ustawa „dezubekizacyjna”, dość zawiła i nieprecyzyjna w swej treści, opiera się na zawężonym, a tym samym zdeformowanym obrazie tamtej rzeczywistości. Zredukowanie wszelkiego zła całego systemu i obarczenie za nie całą odpowiedzialnością osób pracujących tylko w aparacie bezpieczeństwa jest błędem.
Dlatego „dezubekizacja” bez dekomunizacji pozostaje działaniem czysto propagandowym lub zabiegiem kosmetycznym. Nie redukuje przywilejów ani interesów wszystkich oprawców, ciemiężycieli-kacyków i tych, którzy dzierżyli władzę z nadania tzw. „przewodniej siły”. Jednocześnie unika demaskacji istotnych struktur państwa błyskotliwie i żywo opisanych przez G. Orwella.
Oddzielenie ziarna od plew nie zawsze jest zabiegiem łatwym i przyjemnym. Ale stanowi sensowną konieczność. Powinno obejmować wymierzenie sprawiedliwości wobec najbardziej „zasłużonych towarzyszy z przewodniej siły”, umundurowanych kacyków-gnębicieli, zamordystów w togach oraz ideologów z tytułami naukowymi. Bo w imię jakich zasad i wartości ich przywileje pozostają nadal nienaruszone?
Emil Mastej