"Bo Polska nie ma czasu" ...

Janusz Adamiec

 

te słowa wypowiedział Leszek Miller w dzień po zwycięstwie wyborczym swojego ugrupowania. Nie jest on jedynym, który widzi, że Polska stoi wobec gigantycznych problemów pozostawionych przez odchodzącą ekipę i wymagają one szybkiego rozwiązania. Ktokolwiek byłby dzisiaj zwycięzcą, musiałby stawić czoła nie tylko nawarstwionym kłopotom wewnętrznym, ale kształtować swą praktyczną politykę w niesprzyjających okolicznościach zewnętrznych (napięcie międzynarodowe po zamachu z 11 września na WTC w Nowym Jorku, narastające oznaki recesji na rynkach światowych).

 

Słowa tego komentarza kreślone są na gorąco, zaledwie w kilka dni po wyborach, które gruntownie zmieniły obraz polskiego Parlamentu.

 

Wszystkie sondaże wprawdzie od dawna zapowiadały zmianę. Zwycięstwo lewicy też

właściwie było przesądzone. Natomiast nie dało się przewidzieć rozmiarów zwycięstwa, ani tego, czy wybory przyniosą jakąś zmianą jakościową. Tym bardziej niewielu oczekiwało takiej zmiany jakościowej, jaką wygenerowało głosowanie w dniu 23 września. Od 1989 r., w kolejnych głosowaniach wyłaniany był Sejm, w którego składzie znajdowaliśmy z reguły kilka ugrupowań wywodzących się albo wprost z „Solidarności” albo z innych ugrupowań opozycyjnych wobec systemu rządzącego w PRL, obecni byli też posłowie PSL i postkomunistycznego Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Tym razem dwa największe ugrupowania o proweniencji solidarnościowej - AWS i UW - całkowicie znikły ze sceny. Wprawdzie Platforma Obywatelska, Liga Polskich Rodzin oraz „Prawo i Sprawiedliwość” – wszystkie trzy nie istniały jeszcze przed rokiem ! – to nowe twory polityczne, wśród których przewijają się znane skądinąd nazwiska, ale nie sposób powiedzieć, że są one kontynuatorkami tradycji solidarnościowych. Między innymi dlatego, że ich przywódcy prawdopodobnie nie życzyliby sobie takich koneksji, gdyż stronnictwa te wyrosły właśnie na kontestacji postsolidarnościowego establishmentu.

 

Co jednak ważniejsze, do niedawna naturalne podziały polityczne w Sejmie, nie rysowały się tak dramatycznie, jak obecnie. Obserwatorzy zwracają uwagę, że pojawienie się dużej reprezentacji „Samoobrony”, Ligi Polskich Rodzin i po części PiS z jednej strony jest efektem zdesperowania wyborców, całkowicie rozczarowanych i rozgory­czonych postawą dawnych ugrupowań „establishmentowych”, a z drugiej strony prawdopodobnie zapowiada ostrą walkę między ugrupowaniami skrajnymi, a SLD-UP i tymi zbliżonymi do centrum. Takie przewidywanie potwierdza znamienna deklaracja złożona tuż po wyborach przez Antoniego Macierewicza (LPR), pamiętanego dobrze z czasów afery z teczkami, która przyczyniła się do upadku rządu Jana Olszewskiego:   "Z Ligą Polskich Rodzin jest tak, jak z filmami Hitchcocka; zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem napięcie wzrasta. I tak będzie."

 

Co więcej, niestety nie można wykluczyć, że walka nie będzie ograniczać się tylko do gmachu przy ul. Wiejskiej w Warszawie. Andrzej Lepper na zadane przez siebie samego retoryczne pytanie: „Co zostanie wtedy, jeżeli nasze projekty ustaw odnośnie spraw socjalnych, gospodarczych, finansowych nie zostaną przyjęte przez Sejm?” udzielił następującej odpowiedzi: „- Ano wyjść na ulicę i stanąć na czele ludzi, aby nie doszło do rewolucji krwawej (...) Jeżeli bunt, to pod pełną kontrolą. I następne wybory do Parlamentu"... Boże, chroń Polskę przed taką „pełną kontrolą”!

 

W tym kontekście wiele osób o centrowych poglądach politycznych jest zawiedzionych

wynikiem uzyskanym przez Platformę Obywatelską. Dystansowanie się PO od współpracy ze zwycięskimi ugrupowaniami i jej wola pozostania w opozycji utrudnią kontynuowanie „pro-europejskiej” linii polskiej polityki. Liczne, krytyczne głosy ze strony znanych gazet europejskich są odbiciem tych, nasuwających się od razu obaw. Może również z tego powodu Marszałek Senior Sejmu Aleksander Małachowski (UP) skrytykował Platformę za, jego zdaniem, brak wystarczającej odpowiedzialności za państwo.    

 

Uzyskanie dużego poparcia przez SLD-UP jest niewątpliwie historycznym zwycięstwem pogardzanych do niedawna przez wielu „komuchów”. Ale zwycięstwem bez koniecznej „masy krytycznej”. Socjaldemokraci nie mogą bowiem rządzić samodzielnie. Lewicowa koalicja SLD-UP zmuszona będzie zatem do pozyskania nowego koalicjanta np. z PSL, a to oznaczać będzie konieczność zawarcia odpowiedniej umowy, opartej na kompromisach programowych, ewentualnie może rozważać sformowanie rządu mniejszościowego, który będzie skazany na poszukiwanie poparcia - choćby milczącego - ze strony takich ugrupowań, jak PSL, PO i Samoobrona. Rzecz jasna nie byłoby ono udzielane bezinteresownie. Zapewne przewidywanie takiego rozwoju sytuacji skłoniło Leszka Millera do nawoływania w dzień po wyborach do łączenia się w przyszłym Parlamencie ponad podziałami politycznymi, aby móc razem działać w obliczu stojących przed Polską problemów.

 

Trudno dziś przewidzieć, czy  zwycięstwo z 23 września przyniesie w przyszłości partii Millera trwałe umocnienie nurtu post-komunistycznego na polskiej scenie politycznej, poza uzyskaną już demokratyczną legitymizacją ze strony wyborców. Zależy to od wielu nieznanych czynników. Przede wszystkim wysokie bezrobocie i osłabienie tempa wzrostu gospodarczego, budżet  ponad stan i ogromny deficyt budżetowy są niełatwą spuścizną po poprzednikach. Będą tym trudniejszym wyzwaniem dla nowego rządu, że związki zawodowe, korzystając z politycznej i psychologicznej koniunktury wystąpić muszą z roszczeniami, których dzisiaj nikt nie mógłby zrealizować. Należy też wyraźnie powiedzieć, że SLD, które w okresie sprawowania władzy nie kwapiło się do przeprowadzenia reform, gdyż przewidywało ich koszt społeczny i polityczny, będzie tym ra­zem zmuszona do realizowania obiecywanych reform i równoczesnego przekonywania społeczeństwa do kolejnych wyrzeczeń, przynajmniej krótkoterminowych, albowiem bez tego nie można liczyć na ożywienie gospodarki. Procesy dekompozycji, tak typowe w ostatnich latach dla obozu prawicy w Polsce, mogą wobec tego nie ominąć również lewicy, zwłaszcza wtedy, gdy zabraknie sukcesów, a trzeba się będzie tłumaczyć z porażek. 

 

Poważni eksperci podkreślają jako czynniki utrudniające funkcjonowanie jakiegokolwiek rządu także niską, 46 procentową frekwencję wyborczą, bo pośrednio świadczy ona o rozmiarach frontu odmowy wobec establishmentu, a także wyeliminowanie wielu uznanych osobistości polskiego życia politycznego (Jadwiga Staniszkis, socjolog: „To jest dużo gorszy parlament niż poprzedni; będzie mało ludzi którzy nadają się do two­rzenia prawa.”). Poza Sejmem znajdą się m.in. tacy politycy, jak: Marian Krzaklewski, Jerzy Buzek, Longin Komołowski, Janusz Steinhoff, Jerzy Kropiwnicki, Stefan Niesiołowski, Ryszard Czarnecki, Bronisław Geremek, Tadeusz Mazowiecki, Henryk Wujec (ostatni trzej zasiadali w Sejmie nieprzerwanie od 1989 r.), Edward Wende, Władysław Frasyniuk, Andrzej Potocki, Mirosław Czech, Aleksander Bentkowski, Władysław Sera­fin, Henryk Goryszewski.

 

Można mieć pretensje do wyborców, że nie chcieli głosować tak, jakby życzyli sobie tego proeuropejscy intelektualiści lub przywódcy Polonii na świecie, ale wystarczy trochę pojeździć po Polsce i to nie tam, dokąd zapraszają przewodniki turystyczne, aby zrozumieć, dlaczego społeczeństwo zachowało się w taki sposób. Jeżeli mówi się o proteście ze strony wyborców, to protestem tym przypomnieli oni, że ludzie mają dość wegetacji w tchnących beznadziejnością miasteczkach, gdzie jedyny zakład pracy splajtował w wyniku zagranicznej konkurencji, albo we wsiach, o których mówiono od lat, że nie nadają się do wizerunku Polski wstępującej do Unii Europejskiej. I od lat nie zrobiono nic, aby udowodnić Europie i im samym, że ludzie ci wcale nie muszą być obciążeniem na drodze do Unii i że mogą być znowu potrzebni Polsce i własnemu środo­wisku. To do nich był skierowany refren piosenki wyborczej „Samoobrony”: "Ten kraj jest nasz i wasz, nie damy bić się w twarz".

 

Wynik uzyskany w tych wyborach przez AWSP powinien być swoistym memento dla obecnych zwycięzców i właściwie dla każdego dużego ugrupowania, które zostaje ob­darzone przez wyborców kredytem zaufania porównywalnym do tego, jakim cieszyło się ugrupowanie Buzka i Krzaklewskiego w 1997 r. I nie należy w wyniku uzyskanym przez AWSP upatrywać jedynie rezultatu przeprowadzenia czterech trudnych reform, ale raczej odrzucenia modelu rządzenia ostatnich czterech lat, tego nachalnego przekonywania do rzekomej słuszności decyzji, do których tak naprawdę nikogo przekonać by się nie dało. Natomiast wiele dobrych posunięć zostało zmarnowanych z punktu widzenia pozyskiwania politycznego poparcia.  Rząd i Parlament dokonali wspólnie wielkiego dzieła np. w zakresie legislacji, ale to jakby pozostało niezauważone, ponieważ nie dbano o poprawną politykę informacyjną. No i nie wolno zapominać o błędach w decyzjach personalnych, popełnianych przy otwartej kurtynie, z których rządzące ugrupowanie nigdy się nie rozliczyło. Naprawdę, niewiele czasu pozostało Polsce, aby zawrócić z drogi wiodącej do stagnacji i upadku. Niedobra to polityka, która nie stara się usunąć przyczyn niedoborów i w chwilowych zastrzykach finansowych, pochodzących ze sprzedaży majątku narodowego, widzi uzdrowienie chronicznej choroby kasy państwowej. Nierealne nadzieje, że wejście do Unii rozwiąże „przejściowe trudności”, bo dostaniemy dostęp do unijnych pieniędzy. To prawda, że kraje o podobnym do naszego poziomie rozwoju gospodarczego dzięki wsparciu unijnemu potrafiły w przeciągu dwudziestu lat członkostwa znacznie poprawić swą kondycję. Jednak w Polsce nie sposób wykrzesać po raz kolejny zgody społecznej na niepopularne posunięcia oszczędnościowe, jeżeli społeczeństwo nie zostanie przekonane, że pieniądze państwowe – to znaczy wspólna kasa ludzi żyjących między Odrą, Bugiem, Tatrami i Bałtykiem – nie będą marnowane i że w końcu mniej będzie tych sprytniejszych, którzy potrafią urzą­dzić się kosztem innych.

 

Jakie wnioski możemy wyciągnąć dla nas, mieszkających poza krajem? Jest tak wiele pytań, które trzeba by sobie postawić. I nie unikać udzielania uczciwych odpowiedzi. Przede wszystkim każdy powinien odpowiedzieć sobie we własnym sumieniu, czy zrobił wszystko, co mógł uczynić, aby w dniu 23 września wybrano Parlament godny Rzeczypospolitej, wkraczającej w XXI wiek. Ponadto warto zastanowić się, czy udział w głosowaniach to kres naszych możliwości i aspiracji. A nawet rozważając szlachetny wysiłek, którzy niektórzy spośród nas - bo przecież nie wszyscy - wkładają w przygotowanie i wysłanie transportów z darami dla powodzian, to czyż jedyną, właściwie, miarą naszego zaangażowania na rzecz Ojczyzny ma być wartość darów przesłanych na rzecz poszkodowanych Rodaków ? A może sytuacja wymaga jeszcze innych form naszej pomocy i obecności ? Może mniej spektakularnych, ale za to trwalszych ? Może dotyczącej spraw na pozór bardziej przyziemnych, ale za to przynoszących korzyści w dłuższej perspektywie czasowej ?

 

To nic, że wielu z nas już próbowało, ale nie zostali wysłuchani. Nie zrażajmy się i próbujmy dalej. Żyje wśród nas, w Szwajcarii, wielu specjalistów o uznanej renomie. Może od mojej pomysłowości i inicjatywy zależy dalszy los wielu rodzin w Polsce ? Może znam dobre rozwiązanie dla problemów, z jakimi boryka się miasto, z jakiego pochodzę, ale nie wiem, jak mógłbym się podzielić moją wiedzą ? Może mógłbym pomóc gminie, w której się wychowałem, np. znaleźć rozwiązanie dla problemów zanieczyszczenia środowiska ? Akurat ze Szwajcarii wiele wzorów dałoby się w tej dziedzinie przenieść. Łamy "Naszej Gazetki" winny być otwarte dla pomysłów i propozycji, z którymi chciałaby wystąpić Polonia szwajcarska.

 

Czyż mielibyśmy zamknąć się na potrzeby kraju tylko dlatego, że ludzie, do których czuliśmy sympatię i szacunek za ich dawną postawę odeszli z Parlamentu ? A przecież krytykujemy z upodobaniem (i słusznie !) postawy z pod znaku „Rzeczypospolita kolesiów” ? Odwracając się od „ziemi, skąd nasz ród” potwierdzilibyśmy sami uniwersalność tego syndromu. Moje osobiste preferencje polityczne nie mogą przeszkadzać mi angażować się dla dobra wspólnego. Preferencje, które nie są weryfikowane codziennością życia w Polsce łatwo przerodzić się mogą w zwykłe uprzedzenia, a te będą hamować moją dobrą wolę. Nie pozwolę im jej przytłumić. Bo naprawdę, mało mamy już czasu.

 

 

Fakty :

 

Według Państwowej Komisji Wyborczej

koalicja SLD-UP uzyskała 216 mandatów do Sejmu,

PO - 65,

Samoobrona - 53,

PiS - 44, PSL - 42,

LPR - 38,

Mniejszość Niemiecka – 2 mandaty.

W wyborach do Senatu koalicja SLD-UP uzyskała 75 mandatów senatorskich. 15 mandatów senatorskich zdobył Blok Senat 2001; 4 mandaty - PSL; po dwa mandaty uzys­kały Liga Polskich Rodzin i Samoobrona. Dwa mandaty senatorskie wywalczyły też niezależne komitety wyborczy (Henryk Stokłosa i Anna Kurska).

 

Janusz Adamiec