Urodziła się 18 marca 1939r. Do czternastego roku życia mieszkała w rodzinnej wsi Brudzewice, powiat opoczyński, woj. łódzkie. Kolejne trzy lata nauki spędziła w Gostyniu Wlkp. Z powodu kułackiego pochodzenia i bycia siostrą kapłana została wydalona z gostyńskiego gimnazjum. Rodzinne związki na terenie Zielonej Góry pozwoliły jej ukończyć Liceum Pedagogiczne i rozpocząć pracę w charakterze nauczycielki. Związek małżeński zawarła z Władysławem Sikoniem również nauczycielem przybyłym do Zielonej Góry na podstawie nakazu pracy z Krakowa. Oboje podjęli studia wieczorowe. W latach 1988-2016 zajmowała się tematyką osób niepełnosprawnych. Głównym celem działań była powszechna edukacja dla integracji osób z różnymi zdrowotnymi problemami w środowiskach lokalnych. Na stronie https://www.sikon.me/ jest dziesięciominutowy dokument filmowy pt. „Dać Szansę”, który został zredagowany przez redaktora Huberta Kwintę z materiałów gromadzonych w TVP Poznań.
Redakcja: Co spowodowało przesiedlenie się Pani do Szwajcarii?
Teresa Rataj-Sikoń: Mój mąż Władysław Sikoń zmarł 5 stycznia 2012r. po 52 latach wspólnego pożycia małżeńskiego. Wszystkie procedury pożegnalne w Zielonej Górze i umieszczenie urny z Jego prochami w rodzinnym grobowcu Sikoniów na Komunalnym Cmentarzu w Wojniczu k/Tarnowa trwały pół roku. Potem nastąpił czas głębokiego refleksu, ponieważ miałam wówczas 73 lata. Moje córki Dorota i Róża zorganizowały swoje dorosłe życie na terenie Szwajcarii. Toteż wokół siebie odczułam pustkę i pytania o przyszłość. W tym czasie Róża mieszkająca w Glattbrugg kupiła w swoim sąsiedztwie drugi dom, w którym pojawiła się możliwość komfortowego zamieszkania dla mnie.
Red.: W Polsce znane jest porzekadło, że „starych drzew się nie przesadza”, jak widać Pani jest tego zaprzeczeniem. Czy są w tym jakieś sekrety?
TRS: W moim przypadku o sekretach nie ma co mówić, raczej o naturalnych zdolnościach przystosowawczych do zaistniałych sytuacji. Glattbrugg jest moim ósmym adresem życia. Najdłużej, bo 42 lata mieszkałam w Zielonej Górze. Czas ziemski upływa w mgnieniu oka i okazuje się, że w statusie szwajcarskiej rezydentki jestem już szósty rok.
Red.: Obserwując Pani żywotność i kondycję, to jednak nasuwają się pytania o tajemnicę w utrzymywaniu takiej sprawnej formy.
TRS: Każdy człowiek nosi w sobie zagadkowość. Wszystko wokół nas jest stwarzane w sposób zaskakujący, bardzo często niepojęty na logikę i wtedy odczuwamy swoistą magię. Urodziłam się jako piętnaste dziecko w rodzinie. Pięcioro zmarło wkrótce po urodzeniu, ale dziesięcioro osiągnęło dorosłość. Wśród tak licznego rodzeństwa odczuwałam zatroskanie, uwielbienie i otaczającą miłość. Często słyszałam, że urodziłam się w czepku. Cokolwiek to znaczy stanowi moje wewnętrzne bogactwo, czyli niewyczerpane źródło sił do codziennego normalnego życia. Każdy mój dzień rozświetla optymizm dla coraz to nowych inspiracji, aktywności współtworzenia, a to służy żywotności i witalności. Unikam wygody, bo ona uśmierca ciało, które służy za świątynię dla naszej rozwijającej się Duszy. Nieustannie zastanawiam się nad moimi dotychczasowymi zdrowotnymi doświadczeniami, po każdej przebytej chorobie jestem silniejsza. Każde przykre czy trudne zdarzenie sprawia, że rozwiązanie jest dla mnie pomyślne i przynosi rozwój. Zauważyłam, że ważne jest odczuwać porządek spraw, mieć odwagę nazwać zaistniałą sytuację i przyjąć prawdę o jej owocach i konsekwencjach. Zdolność podejmowania decyzji świadczy o sile życia i mocy naszego Imperatora wewnętrznego. W moim przypadku znaczącą i podstawową rolę spełnia dawanie sobie prawa do stanowienia siebie według swoich odczuć oraz marzeń.
Red.: Czy może Pani zdradzić swoje marzenia?
TRS: Nie mam problemu podzielić się moimi marzeniami, bo są bardzo powszechne, aby żyć w pełnej sprawności zdrowotnej, harmonii ze wszystkim i wszystkimi, porozumiewać się różnymi językami oczywiście w młodej witalności i nieograniczonej długości lat życia.
Red.: Dziękujemy za rozmowę.