W rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej prezydent Gdańska nie życzył sobie udziału wojska w uroczystościach na Westerplatte. Zapachniało skandalem. Media i politycy znaleźli kolejny temat do obróbki. Przy okazji całej sprawy nasunęło się pytanie – jaki jest sens obchodzenia rocznic? A więc po co i dlaczego należy przypominać i pamiętać?
We wrześniu 1939 r. armie Francji, Anglii i Polski liczyły o 5 mln żołnierzy więcej niż armia Hitlera. Wspólnie mieliśmy więcej od Niemców 3100 samolotów, 1550 czołgów i ponad 7000 dział. W tamtych warunkach oznaczało to przewagę druzgocącą. W świecie ugruntowanym na logice można by było sądzić, iż do wojny nie powinno dojść. A nawet gdyby wybuchła to musiałaby się zakończyć nieuchronną klęską armii Hitlera w okresie kilku tygodni. Ale uznawani za naszych sojuszników „nie chcieli chcieć”.
Rzeczywistość błyskawicznie zweryfikowała wartość zawartych umów i sojuszów. Nikt nam nie pomógł militarnie ani materialnie. Zostaliśmy pozostawienie sobie, zdani na beznadziejną walkę z Niemcami i Rosją. Po przegranej kampanii walczyliśmy na wszystkich frontach płacąc krwią u boku aliantów. Żyliśmy nadzieją na odzyskanie niepodległości i na powrót do rodzinnych stron.
Za naszymi plecami dogadywali się przywódcy mocarstw zachodnich z człowiekiem o pseudonimie Stalin. Najpierw była konferencja w Teheranie zakończona 1 grudnia 1943 r., gdzie „Generalissimus” rozdawał karty i osiągnął wszystko czego chciał. Tam przyznano mu kontrolę nad Polską, okrojenie jej terytorium na wschodzie i przesunięcie granic na zachód.
Kiedy po porozumieniu w Jałcie (luty 1944 r) gen. Władysław Anders w rozmowie z Churchillem oświadczył: „Na takie załatwienie sprawy naród polski nie zasłużył”, usłyszał odpowiedź: „Sami jesteście sobie winni. Od dawna namawiałem was do załatwienia sprawy granic z Rosją sowiecką i oddania jej ziem na wschód od linii Curzona. Mamy dzisiaj dosyć wojska i waszej pomocy nie potrzebujemy! Może pan swoje dywizje zabrać! Obejdziemy się bez nich!”.
Po zakończeniu wojny dżentelmeńscy Anglicy pokazali po raz kolejny swoje oblicze. Potraktowali polskich generałów zgodnie ze swoim ulubionym zwyczajem, czyli „pragmatycznie”, a więc bez sentymentów.
Generał Stanisław Sosabowski, dowódca polskiej jednostki powietrznodesantowej – 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej biorącej udział w walkach pod Arnhem, pracował jako magazynier w fabryce. Generał Stanisław Maczek, dowodzący dywizją pancerną wyzwalającą miasta we Francji, Holandii i Belgii został sprzedawcą, barmanem i portierem, a gen. Tadeusz Bór-Komorowski (Komendant Główny Armii Krajowej, Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie i premier rządu emigracyjnego) znalazł pracę jako tapicer. Do grona wyjątkowych szczęściarzy należał gen. Władysław Anders. Jako jeden z nielicznych otrzymał wojskową emeryturę w Wielkiej Brytanii.
Rząd brytyjski zachował również „pragmatyzm” wobec mordu w Katyniu. Znali o nim prawdę, ale ukrywali ją przez kilkadziesiąt lat. Kiedy w 1971 r. powstał fundusz zbierający środki na budowę pomnika katyńskiego w Londynie rząd brytyjski zajął zdecydowanie negatywne stanowisko w tej sprawie. Robiono wiele, aby zahamować inicjatywę i nie dopuszczono do umieszczenia pomnika w prestiżowym miejscu. Pomimo wielorakich trudności tworzonych na różnych szczeblach władzy brytyjskiej powstał na obrzeżach Londynu. W ceremonii, 18 września 1976 r. wzięli udział przedstawiciele ambasad Stanów Zjednoczonych, Boliwii, Kolumbii, Liberii, Brazylii i Urugwaju. Nie przybyli natomiast przedstawiciele ambasad krajów zachodnioeuropejskich i rządu brytyjskiego. Nie wyraził on zgody na udział brytyjskiej asysty wojskowej.
Politykę przemilczania sowieckiej odpowiedzialności za zbrodnie kontynuowano do 1979 r., kiedy premierem rządu brytyjskiego została Margaret Thatcher. (…).
Od 1999 r. jesteśmy w strukturach sojuszu Północnoatlantyckiego NATO. Należymy do grona nielicznych krajów wywiązujących się ze wszystkich zobowiązań wynikających z członkostwa. W dyskusjach o naszym bezpieczeństwie najczęściej jako argument przywołujemy artykuł piąty Traktatu Waszyngtońskiego, zwanego także traktatem o NATO.
Mówi on, iż zbrojna napaść na któryś z krajów członkowskich jest uznana za napaść przeciwko temu krajowi i wszystkim członkom układu. Jednocześnie państwa członkowskie „udzielą pomocy Stronie lub Stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie, jak i w porozumieniu z innymi Stronami, działania jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego”.
Niewątpliwie sojusze należy budować i cenić. Nie wolno ich jednak przeceniać ani upatrywać w nich najważniejszej gwarancji swego bezpieczeństwa. Doświadczenie historyczne jest jednoznaczne. W chwilach trudnych zostawaliśmy sami w roli klienta zabiegającego o cudze zrozumienie i wsparcie. Dlatego nade wszystko należy liczyć na siebie. Na własne siły.
W rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej nie chodzi o próżne rozpamiętywanie przeszłości. Ani o bezrefleksyjne uleganie emocjom czy występowanie w roli ofiary mającej budzić litość. Pamięć o tym co było powinna uławiać trafne rozpoznanie rzeczywistości i pomagać w demaskowaniu złudzeń. Oczyszczać z kompleksów i mitów. Ma pomóc w odczytaniu tego co dla nas najważniejsze dzisiaj i jutro.
Emil Mastej