Informacje z życia Polonii w Szwajcarii... Wydarzenia, spotkania, imprezy... Artykuły, felietony, reportaże, reklamy polskich firm - to wszystko znajdziesz w "Naszej Gazetce".

Po kulturę pod Parkową Górę

About

Wielu znawców Krynicy-Zdroju żachnie się: do tego kurortu jedzie się po zdrowie a nie po kul­turę. Mają oczywiście rację. Sam przywiozłem zakurzoną porcelanową pijałkę do picia mineralnych wód płynących z Beskidu Sądec­kiego. Ten specjalny kubek nabyłem jako ki­czowaty wytwór w czeskich Karlowych Warach dawno temu. Aż dziwne, że przez tyle lat nie potłukł się w trakcie przeprowadzek.

Adre­sów pozyskania zdrowia przez picie wód jest sporo w Krynicy. Nazywają one się odpo­wiednio: Nowe Łazienki Mineralne (drewniana konstrukcja u początku spaceru na Górę Parkową), Nowy Dom Zdrojowy (wielka rozłożysta budowla z wysokimi podcieniami), Pijalnia Główna (olbrzymie akwarium z bananami w palmiarni) oraz Stary Dom Zdrojowy, gdzie spotkałem się z kulturą właśnie. Arterią spacerowiczów jest „Deptak”. Uczczono go nazwiskiem wspaniałego patrioty i działacza lokalnego, inż. H. Nowotarskiego.

Ten ostatni obiekt króluje optycznie na Deptaku Nowotarskiego. Stary Dom to stateczny budynek, niebywale symetryczny, tchnący trochę zakurzonym pięknem, o bardzo zróżnicowanej fasadzie, dokładnie ukazującej gust roku 1889, kiedy go ukończono. Mogę sobie tylko wyobrazić publiczność idącą wtedy na inaugurację lub potem na bale i rauty. Wtedy wiedziała dostojna warstwa społeczna co znaczy elegancja w życiu uzdrowiska. Krynoliny, jedwabie, gorsety, wyroby jubilerskie z jednej strony, fraki, muszki, cylindry i lakierki z drugiej. Stoję na półpiętrze klatki schodowej, wchodząc na kolejny koncert czy recital w trakcie mego pobytu w krynicznym mieście. Wszyscy wiedzą: takie miasta jak Krynica nie są  prostą syntezą eleganckiej przeszłości ze świetnie zorganizowaną w sanatoria rzeczywistością.

Tu tchnie duch minionych spacerów, uprzejmych ukłonów i szelestu brokatów, nie tylko obserwowanych w rewelacyjnej sali balowej Starego Domu Zdrojowego podczas koncertów serwowanych kura­cjuszom NFZ. Niemal naprzeciw Starego Domu stojącego wzdłuż Bulwarów Dietla i Deptaku Nowotarskiego oglądam wspomniane „akwarium” jako tzw. kontrast architektoniczny. Tam pijam z mojej porcelanowej pijałki mieszankę wód mineralnych, co sobie sam ustalam w ramach kuracyjnej wolności. W szklanym od stóp do głów budynku opartym o stok Góry Parkowej, jest cały system reklam omiatających wielką przestrzeń kończącą się sceną. Panuje cisza pitych wód, trochę jak w świątyni dyskretnej religii. Skupienie trzymane w kubkach i obserwowanie dziwnego smaku pitego z głębokich krynic, czyli źródeł.

Na dobrą sprawę system urbanistyczny Krynicy to trzy ulice zbiegające się w złączu litery „Y”. Są to ulice (licząc od „Cichego Kącika” na północy) Piłsudskiego, Pułaskiego i Kraszewskiego. Przeszedłem je wzdłuż całe. Poznałem nerw komunikacyjny miasta oraz sieć sklepów, hoteli, sanatoriów, parków, skwerów, kiosków, restauracji oraz pomników. Tych ostatnich jest o dziwo sporo. Króluje tu obok kościoła parafialnego metalowy pomnik Nikifora z psem i walizeczką. Malarz samouk siedzi, czekając na natchnienie. Wyjmie pędzle i farby ze swej teczki a psu może ktoś rzuci kość. Minęło 50 lat od jesieni 1968 roku, kiedy zmarł ten rodzimy talent, Odwiedzam jego grób na cmentarzu przy ul. św. Włodzimierza. Grób odznacza się nowoczesnym pomysłem rzeźbiarskim a napisy alfabetem łacińskim oraz cyrylicą. Wieńce biało-czerwone oraz błękitno-żółte przypominają o jego łemkowskim pochodzeniu. Wąska uliczka przycmentarna opada i wznosi się, prowadząc do fantazyjnej cerkwi pod wezwaniem właśnie św. Włodzimierza. Akcent etniczny w Beskidach.

Nikifor „Krynicki” zostawił mnóstwo rysunków. Część z nich, o wysokim potencjale artystycznym, oglądam w je­go Muzeum, urządzonym w błękitnej willi „Romanówka”. Jego wystylizowana kreska o cechach jeszcze realizmu pozwala śledzić jego marzenia, fascynacje i religijne idee. Powtarzający się motyw kolejowych torów i budynków stacyjnych sugeruje chęć ogarnięcia świata, podróżowania, poznawania innych miejsc, okolic, regionów i kontynentów. Wtedy, w epoce PRL, nie było to łatwe. Film z 1956 roku, oglądany w Muzeum Nikifora, ukazuje zahukanego, nierozumiejącego świata człowieka, zupełnie niedostosowanego do otaczającej go rzeczywistości. Kokon indywidualnego artyzmu w obcym zimnym kos­mosie.

Sam spacer po centrum Krynicy karmi oczy różnorodny­mi epokami powstawania willi, pałaców, sanatoriów.

Odzwierciedlają smak minionych epok, pozwalają wręcz dotknąć czule obiekt powstały już dawno. Czas ucieka. Stoję na wznoszącej się ulicy Kazimierza Pułaskiego przed słynną willą „Patria”. Należała do światowego tenora z Sosnowca, Jana Kiepury z Zagłębia. Wchodzę. Otacza mnie od razu marmurowa atmosfera kamieni, milczących o polskim tenorze, jego żonie węgierskiego pochodzenia, ich karierze. Głaszcząc onyksowe poręcze z roku 1934, patrząc w głąb przestronnej sali jadalnej, myślę o tym jeszcze jednym dziele sławnego architekta Bohdana Pniewskiego.

W centrum miasta przy Parku Nitribitta (rodzina słynnych aptekarzy) dominuje na stoku sylwetka „Lwigrodu”, hotelu-pensjonatu-sanatorium. Oddany do użytku w 1928 roku ledwie 3 lata po ogłoszeniu konkursu architektonicznego we Lwowie! Od południa okrąża parter piękna okrągła sala balowa. W niej były malowidła dwu malarzy K. Si­chulskiego i F. M. Wygrzywalskiego. Niestety już ich nie ma – artystów i ich dzieł. Znikły. Gdzie? Przedstawiały te wielkoformatowe obrazy radoś­nie i erotycznie historię tańca. Nie zawsze udało się – nie tylko w Krynicy- w rozchwianych czasach PRL utrzymać rynek artystycznych aukcji w legalnych ryzach i formułach. Krynica źle zniosła lata okupacji niemieckich hitlerowców w czasie wojny 1939-1945. W sanatoriach, pijąc uzdrowieńczą wodę o tylu dobroczynnych właściwościach, kurowali wówczas swe frontowe rany żołnierze i oficerowie niemieccy.  Oni to już na szczęście daleka przeszłość. Czas leczy rany i mija niosąc nowe biografie i doznania. W małym kinie w śródmieściu Krynicy oglądnąłem kilka filmów, między innymi obraz nagrodzony w Cannes 2018 za najlepszą reżyserię: Paweł Pawlikowski i jego „Zimna wojna”. Główną rolę kobiecą gra w filmie mło­da aktorka Joanna Kulig. Patrzę z ciekawości w internecie, aby się dowiedzieć czegoś o niej. Co za przypadek! Urodziła się w tu w Krynicy, na „końcu” (na „początku”?) Polski, parę km od granicy ze Słowacją w Muszynie i w Leluchowie! W filmie P. Pawlikowskiego śpiewa wzruszająco wielokrotnie w różnych kontekstach sytuacyjnych ludową piosenkę „Dwa serduszka cztery oczy”. Import folkloru góralskiego rodem z Krynicy.

Wspomniałem Łemków przy okazji Nikifora. Ciekawa to etnicznie ludność o niebywale dramatycznej historii. Zamieszkuje region ciągnący się wzdłuż granicy Polski i Słowacji. Mają Łemkowie swój ję­zyk, tradycje – słowem świadomość narodową. Innym nader ciekawym historycznie fenomenem jest istniejący tu Spisz, czyli niegdyś region spójny etnicznie. Odrębny wobec sąsiadów polskich, słowackich i węgierskich. Do dziś teren Spiszu podzielony jest między Słowację i Polskę. W Polsce jest je­dynie 14 gmin spiskich. Na Słowacji o wiele głębiej można poznać dzieje Spisza. Natomiast w Krynicy przemawia bardziej do turystów historia uzdrowiska i jego kulturowych mozaikowych cząstek, czyniących z kurortu niepowtarzalną syntezę kultury z wieloma sanatoriami. Może dzieje się to dzięki słodkiemu wiatrowi wiejącemu od południa, od słowackich Beskidów?

Wiesław PIECHOCKI

Wydawca i Redaktor Naczelny: Tadeusz M. Kilarski