Kiedy w 1883 r. Maria Konopnicka (1842 – 1910) wyjechała do Karlsbadu był to jej pierwszy wyjazd za granicę, jeśli nie liczyć wyjazdu w 1875 r. do Szczawnicy. Ale Szczawnica to był wyjazd „za kordon”, nie „za granicę”. Już jednak zbliżały się lata jej długich wędrówek po Europie, niekończące się – aż do śmierci – wrażenia z podróży. Nigdy już nie wróci na stałe do kraju, przez 20 lat będzie podróżowała po zachodniej i południowej Europie, utrzymując z rodziną prócz kilku wizyt, kontakt niemal wyłącznie korespondencyjny. Nie wróci nawet po otrzymaniu w 1903 r. w darze narodowym dworku w Żarnowcu.
Konopnicka po Europie nie podróżuje sama. W tych podróżach towarzyszy jej przyjaciółka, młodsza niemal o 20 lat, malarka i publicystka Maria Dulębianka (1863 – 1919).
W Szwajcarii Maria Konopnicka przebywała wielokrotnie, w latach 90-ch XIX w., ostatni raz w 1901 r. Prawdziwą oazą był dla niej Zurych. Najdłuższy pobyt w tym mieście trwał od maja 1891 do kwietnia 1892 roku. Potem już na krótko przyjechała w maju 1893 r., miesiąc spędziła tam w 1898 r., dwa miesiące w 1899 roku oraz cztery w 1901 r. Zurych był miejscem wypadowym, skąd Konopnicka wyjeżdżała do skarbnicy „narodowego pamiątek kościoła” do Rapperswilu; do Szafuzy, by oglądać najsłynniejszy w Europie wodospad na Renie, dalej do Schwyz, Brunner i miasteczek położonych nad szwajcarskimi jeziorami. W drodze z Nicei do Monachium, wiosną 1897 r. zatrzymała się dwa dni w Genewie, potem na krótko w Lozannie, zwiedziła Vevey i Ouchy. W Szwajcarii skorzystała także z najsłynniejszej stacji klimatycznej w Baden.
Nie była emigrantką, przyjeżdżała tutaj na wakacje lub w celu zdrowotnym. Żyła bardzo skromnie, mieszkała w wynajmowanych pokojach na przedmieściu (bo taniej), odżywiała się biednie (bo taniej), dla zdrowia brała kąpiele w Jeziorze Zuryskim („bardzo dobrze urządzone łazienki i tanie; osobne pokoiki na dwu poziomach głębokości idą w abonamencie po 25 centymów, a w basenie po 10 centymów. Nawet małe dzieci pływają tutaj jak kaczki”), czekała na pieniądze z kraju, które następnie wysyłała dzieciom na lekarzy, ubrania, czy choćby pączki i faworki na ostatki w karnawale, zostawiając sobie niewiele. Ale przede wszystkim pisała („wstaję przed szóstą rano i przy lampie pracuję”). Konieczność pracy niejako „na obstalunek”, by spłacić zaciągnięte u wydawców pożyczki zmuszała Konopnicką do morderczego wysiłku.
Po raz pierwszy przyjeżdża do Szwajcarii pod koniec kwietnia 1891 r., gdyż tutaj: „można mieć powietrze zdrowsze, i piękne widoki, no i znaleźć niezbyt drogie miasto”[i] Tym miastem był Zurych, w którym osiadła na dłużej. Podoba jej się: „jest to przynajmniej prawdziwa wieś w mieście, tak pełno ogródków przy domach, tyle zieloności i taka cisza”. Mieszka na Wiesenstrasse, 10 minut drogi od jeziora. Wynajmuje „czysty i przyzwoicie umeblowany” pokój za 30 franków miesięcznie. Oddzielnie „fotel i stół do pisania” za kolejne 10 franków. Stołuje się u właścicieli i (zupa, mięso, jarzyny) za 1 franka i 20 centimów, śniadania i herbatę robi sobie sama – co „zawsze jest trochę taniej niż na pensji [pensjonat] całkowitej” – stwierdza. Jak widać żyje biednie. Trochę podróżuje, urządza wycieczki w góry, skąd roztaczają się „niezrównane widoki, coś jakby sen”.
Narzeka na hałas, gdyż w okolicy, w której mieszka „w każdym domu cos huczy, brząka, skrzypi, trzeszczy, stuka, zgrzyta itd. To drobny przemysł, którym Szwajcaria żyje, tak się rozpościera tysiącami maszyn i warsztatów po wszystkich mieszkaniach.”[ii]
W ocenie Szwajcarii waha się między fascynacją a rozczarowaniem. Fascynacja to natura, góry, a rozczarowanie to Szwajcarzy. Daje temu wyraz w liście do córki Zofii: „Szwajcaria nie zostawiła mi dobrego wrażenia i prócz kilku uroczych widoków i tego wzruszenia, jakie daje wspaniała natura nic tu sympatycznego nie ma. Ludzie – ci są wprost wstrętni dla mnie”. Krytykuje brak kultury, „grubość natury, despotyzm demokratyzmu”. Naśmiewa się nawet z faux pas kulinarnego swojej szwajcarskiej gospodyni, której tak smakowały faworki usmażone na ostatki przez Dulębiankę: „że postanowiła takie kühli piec u siebie na Wielkanoc. O, głubie Szwajcary!”
Literacki wyraz tej krytyki zawarła w opowiadaniu Miłosierdzie gminy opublikowanym w „Kraju” w 1891 r.
3 maja 1891 r. Konopnicka wzięła udział w obchodach 100-lecia uchwalenia Konstytucji 3 Maja, które miały odbyć się w Rapperswilu. Uroczystości raperswilskie opisała aż w 5 listach do dzieci i stryja. I to w jakich listach – na kilka stron maczkiem: „(..) o 8 rano pojechaliśmy do Rapperswilu. Jest to zameczek stary, obronny, na dość wysokiej górze nad Jeziorem Zuryskim postawiony, który nabył, z ruiny podniósł i składem narodowych pamiątek uczynił Plater. Przyjmował nas tam Różycki, kustosz tutejszego muzeum, w polskim stroju, piękną przemowa, W Rapperswilu pośrodku dziedzińca obwiedzionego bardzo wysokim murem stoi obelisk z granitu, a na nim orzeł z nastawionym dziobem i szponami w postawie obronnej. (…) Teraz dokoła obelisku były ustawione sztandary narodowe zwinięte, a wśród nich Limanowski mówił do zebranych, którzy go z wielkim wzruszeniem słuchali. (…) Oglądaliśmy potem pamiątki narodowe, które stanowią raperswilskie muzeum. Jest tu dużo pamiątek po Kościuszce, po księciu Józefie Poniatowskim i innych sławnych Polakach. Potem był obiad składkowy, podczas którego towarzystwo Polaków w Genewie przysłało swojego delegata z narodowym sztandarem”[iii]. Tu na marginesie trzeba dodać, że poetka skrytykowała ten obiad jako „bardzo lichy, choć drogi”.
Uroczystości ciągnęły się jeszcze 4 i 5 maja, ale już w Zurychu, gdzie odbywał się międzynarodowy miting młodzieży, zakończony polonezem Trzeci maja. I wreszcie bankiet na 300 osób, na którym „jedzenie było równie złe jak w Rapperswilu, ale mowy bardzo zajmujące.” Podczas tego spotkania Konopnicka przeczytała wiersz Na święto Piasta ułożony naprędce specjalnie na tę uroczystość, którym – w przeciwieństwie do słuchaczy – nie była specjalnie zachwycona:
[i] W Zurychu zawiązał się komitet do zorganizowania obchodów rocznicy 100-lecia Konstytucji 3 Maja. I od tego komitetu Konopnicka otrzymała zaproszenie do wzięcia udziału w uroczystościach.
[ii] Maria Konopnicka. Listy do synów i córek. Instytut Badań Literackich PAN, 2014. List nr 105 do Zofii i Bolesława Królikowskich z dnia 9.10.1891 r., s. 185
[iii] Maria Szypowska, Konopnicka jakiej nie znamy. Państwowy Instytut Wydawniczy. Warszawa 1963, s. 376
„Piasta dzisiaj mamy święto,
Święto polnych zbóż i traw…
Polska zrzuca wieku pęto
I prawicą wniebowziętą
Pisze kartę swoich praw!
(…)
Z braćmi we lnie i siermiędze
Wznieśmy toast dziś za kraj,
Wierni prawu i przysiędze
Zapisanej w ludów księdze,
Wierni hasłu: Trzeci Maj!”
„Kiedym go przeczytała powstał entuzjazm nie do opisania. Ogromne oklaski wypełniły cała salę. Jeż wzniósł moje zdrowie, wszyscy się cisnęli i całowali moje ręce, zwłaszcza stara emigracja do łez była wzruszona. Tak rzadko słyszą oni nową pieśń polską… Muzyka też – pewno z inicjatywy młodzieży – zagrała Jeszcze Polska. ”
Tego lata Konopnicka brała też udział w uroczystościach z okazji 600-lecia podpisania umowy trzech pierwszych kantonów, które odbywały się w Schwyz i Brunnen. W Schwyz wystawiono patriotyczne przedstawienie z historii Szwajcarii, a wieczorem zapalono ognie w górach. Celem uczestników uroczystości była góra Rütli, gdzie podpisano sprzysiężenie w 1291 r. „Tam były mowy, chóry śpiewacze, stamtąd dawano strzały, tam najwspanialsze ognie i żywe obrazy”. Za to w kaplicy Tella, po przeciwnej stronie jeziora Czterech Kantonów: „prawie pusto i tym uroczyściej. Niezrównanie piękne widoki: coś jakby sen.” Przy wysiadaniu ze statku mało nie doszło do katastrofy, gdyż kilkusetosobowy tłum pchał się do wyjścia. Wiele osób zemdlało. Na szczęście nikogo nie stratowano. Złamano Marii jedynie fiszbiny w gorsecie, chociaż obawiała się, że to żebro. Dulębianka została z lekka poturbowana, tak że „trzeba było iść do apteki”.
Zimą 1892 r. Maria Konopnicka znów stanęła w Zurychu. Zamieszkała przy Neptunstrasse 10 w nowej 3-piętrowej kamienicy. Oprócz niej jedynymi lokatorami była rodzina robotnicza, od której pożyczyła sprzęty do pokoju. W listach narzekała, że piec dymi, węgiel lichy i drogi, a ona sama ziębnie i cierpi na bóle głowy. Z czasem okazało się, że mieszkanie jest tak zawilgocone, że gmina kazała na koszt właściciela postawić w korytarzach piece i ciągle palić. Codziennie pachołek z gminy przychodził rozpalać w piecach, co według Konopnickiej było wielką nowością, bo w zuryskich kamienicach nie było nawet stróża, a podwórko zamiatał często sam właściciel. Na koniec poetka uległa zaczadzeniu, „aż na policję latał doktor”. Nadal odżywia się skromnie: czarna kawa, dwa jajka i herbata na śniadanie, kawałek smażonego mięsa i kompot na obiad, bułka z mlekiem lub kaszka na wodzie na kolację.
Ciągle brakuje jej pieniędzy. Marzy o wyjeździe z wilgotnego Zurychu na południe. „Tak mi zbrzydły te szwajcarskie bezprawia, to nikczemne chłopstwo gburowate, że w jednej chwili pragnę stad się wyruszyć”. I dodaje na końcu: „tu ostatki obchodzą tak, że chmary bębnów [dzieci] w ordynarnych, tekturowych maskach biega i wrzeszczy jak szatany po ulicach”.
Wiosną 1898 r. kolejny raz przybywa do Zurychu. Wynajmuje mały, zapchany meblami pokoik przy Dufourstrasse. W dzień panuje tutaj cisza, za to nocami śpiewy i krzyki robotników włoskich, którzy włóczą się nad jeziorem, nie dają jej spać. Zurych „ogromnie się zmienił. Najpierw wybrzeże jeziora rozciągnięte do ostatnich krańców ziemi zuryskiej – oba lustrowane, wysadzone drzewami, ma dwa wielkie ogrody – śliczne bulwary jednym słowem, pełne zieleni i kwiatów. Zamiast starej Tonhali jest nowy wspaniały gmach nad jeziorem, gdzie codziennie są koncerty. (…)Poczta Centralna (nie wykończona jeszcze) na przestrzeni między Banhofstrasse a mostami dwoma. Wspaniały gmach, jakiego Warszawa nie ma. Zaraz za banhofem założono wielki ogród. U wstępu do ogrodu wystawiono Muzeum Krajowe. Nie byłam jeszcze w nim, ale po wierzchu wygląda jak obronne gniazdo rycerskie z wieków średnich pawilony, galerie, wieżyczki i wieże, dziedzińce strzeżone przez armaty¸ krużganki, kolorowe okna. Coś zachwycającego jako architektura. Na Zurichberg (tramwaj elektryczny idzie) też wielkie zmiany. Cały las podzielony na oddzielne parki. „Dolderpark” ze zwierzyńcem, „Kurhaus” – czyli biały zamek – jeszcze nieskończony – przecudne dzieło budownictwa na wieki na wielki kurhaus przeznaczony, dalej park „Sonnenberg” – uporządkowany i rozszerzony. (…) w Wewnętrznym życiu też różnica. Mniej demokratyczny teraz Zurych. Pieniężna arystokracja zabawia się głośniej i bardziej widocznie. Studentów i studentek nie widać prawie. Za to roje cyklistów, samochodów, kawalkady konne, pojazdy, stroje. Mnóstwo też wlało się żywiołu włoskiego. Bieda to przygnała.” Jest zadowolona z nowego kościoła katolickiego przy Banhofstrasse, z unowocześnionego dworca, z którego „cztery tramwaje elektryczne w różnych chodzą kierunkach” .
Rok później znów jest w Zurychu, który „jest zawsze śliczny”. Ale –„zamyszony w najwyższym stopniu, a domy tak budowane, że najczęściej zamiast ścian murowanych wewnątrz dają tylko deski, na wyższych piętrach zwłaszcza, więc wszystko, co kto mówi obok – słychać zupełnie”. Wraz z Dulębianką mieszkają w dwóch pokojach, gdzie się stołują: „piją podłą kawę, bułki, kawałki masła – na obiad zupę – której nie jadam – mięso jakieś – jarzynę trochę zapaćkaną i sałatę. Na kolację kiełbaski, kartofle, sałata. Prócz tego podła (kawa) lub jeszcze podlejsza herbata. Za to płacimy 3 franki dziennie, więc niedrogo”. W tym liście wspomina też o planowanym przyjeździe Elizy Orzeszkowej, która leczyła się w Interlaken. Spotkanie pisarek nastąpiło 5 sierpnia 1899 r. w Zurychu.
Orzeszkowa (1841 – 1910) wyjeżdżała rzadko z ukochanego Grodna, ale w lipcu 1899 r. przyjechała do Szwajcarii na trzy tygodnie. Zamieszkała w Interlaken. Zwiedziła Giessbach i Schynige Plate. Szwajcaria bardzo jej się podoba. Pisze w liście z dnia 29 lipca 1899 r. do Leopolda Méyeta (1850 – 1912), adwokata, filantropa, kolekcjonera: „Szwajcaria to raj ziemski; jakem ja uboga, że po raz pierwszy ją widzę i pewno – ostatni! Od tygodnia już tu jestem, patrzę na Jungfrau, okrytą wiecznymi śniegami i lodami, siaduje nad szmaragdowym Aarem, oddycham powietrzem czystym, wonnym i tak świeżym.” I stwierdza dalej: „Jest drogo, chociaż mieszkamy w hotelach drugorzędnych. (…) zbyt to dla mnie kosztowne”[i] I z wielkim żalem chce skrócić pobyt. Ale niezawodny Méyet przesyła jej 250 marek, co pozwala na dłuższy pobyt w Zurychu i spotkanie z Marią Konopnicką, która zaprasza ją na wycieczkę do Rapperswilu. Pisze do Elizy: „Moja Najdroższ(..) w Raperswilu będą]wszyscy członkowie Zarządu Muzealnego. Byliby bardzo szczęśliwi, gdyby Cię mogli w Raperswilu powitać. Wiec mogłybyśmy razem, gdybyś chciała, te wycieczkę zrobić”.[ii]
W listach Orzeszkowej znalazło się kilka opisów tej wycieczki. Oto jeden do Tadeusza Garbowskiego (1869 – 1940), zoologa i filozofa, współautora razem z Elizą Orzeszkową powieści Ad astra: „Zamek sam był bardzo piękny, z wieżami, krużgankami, wschodami nieskończonymi, ciemny, prastary, z XV wieku, należał do Habsburgów niegdyś, potem poprzez jakiegoś magnata wydzierżawiony na lat 90 towarzystwu, które tam założyło muzeum. Niezmiernie oryginalną i piękną rzeczą są bluszcze owijające dziedziniec caluteńki gęstwiną niesłychaną, tak stare, że mają pnie jak grube drzewa. Muzeum zaś – ubogie. Tylko zbiory po Kościuszce duże i ciekawe, kapliczka z sercem Kościuszki budzi głębokie uczucie czci i rozrzewnienia, zresztą obrazy liche i inne rzeczy-drobiazgi – wrażenie zamiaru jeszcze nie spełnionego. Księgozbiór duży. Wszystko utrzymane w porządku wielkim przez p. Różyckiego, dyrektora, za którym po salach muzealnych biegają dwa koty – ulubieńce, towarzysze samotnika.”
Pewne wyrażenia w tym liście budzą nasze zdziwienie: o Platerze wyraża się „magnat”, podobają jej się tylko autentyki czyli księgozbiór i mauzoleum Tadeusza Kościuszki. Tadeusz Garbowski był młody i przystojny, więc stąd ten poetyczny styl.
Drugi list jest już rzeczowy. Pisany był bowiem do starego przyjaciela Leopolda Méyeta. Ale wrażenia te same: „Co do muzeum rapperswilskiego, to uczyniło mi wrażenie trochę smutne. Oprócz samego zamku, który jest bardzo piękny, i zbiorów po Kościuszce obfitych – wprost ubóstwo!”
Podobne wrażenie odniosła i Konopnicka. „Chodzi się tak po Muzeum, jak po wielkim, wielkim cmentarzu, w godzinie, w której duchy wstają. Cisza, a pełno jakichś szeptów i szelestów, i oddechów. Czuje się tam żałość przejmującą” – pisze w liście do stryja[iii]
Z Rapperswilu obie pisarki „wyniosły się co prędzej”, do Zurychu wróciły statkiem.[iv]
W następnych tygodniach Orzeszkowa zwiedza Baden, Szafuzę i wodospad na Renie, który opisuje z zachwytem jako „zjawisko potężne i przepiękne”. „Dziwię się sama swojej biedzie, że lat swoich dożyłam, Szwajcarii nie znając! A lud jaki! Jaka grzeczność! Uczciwość, nawet dobroć!” – pisze w liście z dnia 4 sierpnia 1899 r.
W połowie sierpnia opuszcza Szwajcarię i przez Frankfurt, Berlin i Warszawę udaje się do Grodna. „Żegnam cudną Szwajcarię” – pisze. Było to prawdziwe pożegnanie, gdyż w przeciwieństwie do Konopnickiej, do Szwajcarii już nie powróciła. Zmarła w 1910 r. w Grodnie na serce i tam została pochowana. Na Cmentarzu Farnym w Grodnie spoczywa do dzisiaj.5
Maria Konopnicka zjawia się w Zurychu dwa lata później w 1901 roku. Uważa, że po Paryżu – Zurych to raj prawdziwy. „Zieloność, świeżość, chłód od jeziora i gór, wszędzie ogrody, wszędzie czysto, schludnie, spokojnie. Prawda, że ludność trochę pospolita. Znów z uznaniem opisuje nowe budynki powstałe w mieście: banki, ratusz, teatry. Zurych: „wypiękniał, rozszerzył się, rozrósł, a nade wszystko zdobi go dbałość, aby nowo wzniesione gmachy odpowiadały stylowo pięknej staroniemieckiej architekturze”. Zachwycają ją góry i regaty na Jeziorze Zuryskim: „w ogóle kraj czarujący, tylko ludność jakaś gruba i niezbyt ociosana”. Narzeka na kolonię polską, tak rozproszoną i skłóconą: „pięć towarzystw podobno aż mają i jeszcze się zgodzić z sobą nie mogą. Takie towarzystwo to parodia. Prezes, wiceprezes, kasjer, sekretarz – i już prawie wszystko. Jeśli jeszcze 3,4 członków – to już wiele.”
W liście do córki opisuje historię, która jej przydarzyła się w Zurychu. Pewnego popołudnia wybrały się z Dulębianką na spacer do lasu. W lesie spotkały włoską parę. Kobieta wyglądała na przerażoną, a mężczyzna na bardzo zdenerwowanego. Obydwoje stali nad 10-metrowym urwiskiem. Mężczyzna gestykulował i wykrzykiwał, iż tutaj kogoś zabił i strącił w dół. Obie Polki trochę wystraszone uciekły. Potem okazało się, że w tym miejscu kilka tygodni przedtem dokonano morderstwa na tle rabunkowym. Na ulicach wisiały plakaty informujące o tej zbrodni. Miasto wyznaczyło 500 franków nagrody za wskazanie podejrzanego czy choćby jakiegoś śladu. Wyglądało,
że mordercą był spotkany przez nich mężczyzna. Nie chciały jednak swoich podejrzeń zgłaszać na policję. Odtąd stały się bardziej ostrożne i nie chodziły zbyt późno do lasu.
Był to już ostatni pobyt Marii Konopnickiej w Szwajcarii. Później jej trasy podróży biegły do znanych kurortów europejskich (Nicea, Karlowe Vary, Bad Nauheim), gdzie leczyła swoje sercowe dolegliwości. Zmarła we Lwowie w 1910 r. na zapalenie płuc. Została pochowana na Cmentarzu Łyczakowskim, gdzie spoczywa do dnia dzisiejszego.
Izabela Gass
[i] Eliza Orzeszkowa. Listy zebrane. t. II. Wrocław 1955, s. 204
[ii] Maria Szypowska… op. cit., s. 390
[iii] Maria Konopnicka, Listy do Ignacego Wasiłowskiego. Instytut Badań Literackich PAN. Warszawa 2005; List nr 158 do Ignacego Wasiłowskiego z dnia 26.07.1899 r., s. 640
[iv] Maria Konopnicka w 1903 r. otrzymała tytuł członka honorowego Muzeum Narodowego w Rapperswilu , a Eliza Orzeszkowa w 1907 r.