Wyznam do razu. W szkole nie lubiłem lizusów. Ich zachowanie wpływało niekorzystnie na mój układ nerwowy. I tak pozostaje do dzisiaj. Na szczęście stanowili zdecydowaną mniejszość i dało się jakoś wytrzymać.
Lata upływały, dokonywano kolejnych reform oświaty. Sytuacja w szkole uległa zmianie. Teraz to nauczyciele próbują schlebiać i nadskakiwać uczniom. Podobno taki „duch czasu”. Być może chodzi o wypełnienie proroctw Hegla promującego konieczny rozwój bytu za pomocą dialektyki. Jej istotę ma stanowić rozwój przez sprzeczności lub przejście możliwości w konieczność.
Powróćmy jednak z wyżyn koszmarnej abstrakcji na ziemię. Ostatnie miesiące roku obfitowały w ciekawe wydarzenia. Byłbym „niewdzięcznikiem” – jak powiadał Jan Onufry Zagłoba – gdybym nie wspomniał chociaż o jednym.
Olga Tokarczuk otrzymała literacką nagrodę Nobla za rok 2018. Wśród grona polskich pisarzy jest piątą, a więc można powiedzieć, iż spisała się na piątkę. Od razu rozczaruję Czytelników. Nie znam jej twórczości, więc o niej nie będę pisał.
W uzasadnieniu Szwedzkiej Akademii, która w ostatnim roku miała poważne problemy sama z sobą, czytamy: „za narracyjną wyobraźnię połączoną z encyklopedyczną pasją, co sprawia, że prezentuje, że przekraczanie granic jest formą życia”.
Natychmiast posypały się gratulacje, słowa uznania i podziwu. Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego – prof. P. Gliński – zobowiązał się nawet do „dokończenia wcześniejszej lektury Noblistki”. Rzecz zrozumiała pracując jako minister (łac. „minister” – sługa, pomocnik) nie ma wiele czasu na czytanie książek. Natomiast jego kolega z rządu, minister finansów J. Kwieciński, napisał na Twitterze: „Podjąłem decyzję o zaniechaniu poboru podatku PIT od przychodów związanych z Nagrodą Nobla. W najbliższym czasie wydam stosowne rozporządzenie w tej sprawie. Raz jeszcze serdecznie gratuluję Pani Oldze Tokarczuk i bardzo cieszę się z docenienia twórczości polskiej autorki”. Przy okazji nie zdradził tajemnicy, czy zna jej twórczość.
Wypada wyjaśnić, że nagroda „za narracyjną wyobraźnię” wynosi 9 000 000 koron szwedzkich. Niestety, ta waluta nie należy do najmocniejszych. Z goryczą odkryli to już dawno sami Szwedzi. Ale po przeliczeniu jest to niewiele ponad 3 500 000 złotych. Zwykły obywatel musiałby zapłacić od tej sumki 10% podatku, czyli ponad 350 000 zł. Pisząc „zwykły” mam na myśli np. przeciętnego emeryta, drobnego przedsiębiorcę gnębionego systematycznie przez urząd podatkowy, czy wyjątkowego szczęściarza, który wygrał w Lotto kwotę przekraczającą 2280 zł.
Nie miałbym nic przeciwko decyzji ministra, gdyby zapłacił za Noblistkę podatek, ale z własnej kieszeni. Uznałbym to za jego prywatną sprawę. Ba, nawet szarmancki gest. Natomiast w tej sytuacji nie wiadomo, dlaczego zafundował dla niej nagrodę do nagrody. Czy uczynił to na zasadzie prawa łaski, urzędniczego widzimisię kojarzonego nade wszystko z socjalizmem? A może w ramach lizusostwa przedwyborczego?
Na te pytania trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Jedno wydaje się prawie pewne. Brak przedstawienia jasnych racji i motywów decyzji ministra nie służy budowaniu zaufania. A ono – jak ktoś trafnie zauważył – „wchodzi po schodach, ale zjeżdża windą.”
Emil Mastej