Bywalcy wielkich światowych uznanych sal koncertowych, zapłaciwszy odpowiednio sporą sumę za bilet, myślą, udając się na recital lub koncert, iż zaraz usłyszą dźwięki i głosy na światowym poziomie. I mają rację.
Natomiast paradoksem naszych czasów jest fakt, iż istnieją osoby primo organizujące u siębie w domu koncert. Siłą rzeczy ci entuzjaści nie dysponują rzędami foteli oraz baterią oślepiających jupiterów czy wysoką i szeroką sceną z obowiązkowymi kwiatkami w doniczkach na skraju. I secundo istnieją solistki reprezentujące po prostu światowy poziom i mimo to występujące w skromniejszym kontekście salowym i nie na wypolerowanych parkietach. Synteza tych aspektów nazywa się „Koncert Domowy u Teresy Krukowskiej w Winterthur”. A solistkami były w niedzielę 12 czerwca 2016 Katarzyna Rzymska, sopran oraz Anastazja Łozowa, fortepian. A tytuł recitalu odpowiadał adekwatnie podanej artystycznie treści „Słowiańska dusza”.
Katarzyna Rzymska z Warszawy występowała dotychczas na tak wielu scenach i współpracowała z tyloma reżyserami i dyrygentami, że nie można ich tu wymienić. Wspomnę jedynie o szerokim wachlarzu jej możliwości: recitale solo, konkursy śpiewacze, opery, festiwale, nagrania z renomowanymi orkiestrami, sukcesy. Podobnie wspaniale przedstawia się życiorys Ukrainki Anastazji Łozowej ze Lwowa: nagrody, wyróżnienia, medale, koncerty, własne kompozycje i nagrania CD.
Rosyjski geniusz w wokalnym korowodzie
Rosjanie mają, jak wiadomo, szczęście posiadania niezaprzeczalnych geniuszy w literaturze i muzyce. Przekonaliśmy się o tym owej niedzieli w Winterthur, gdzie w salonie Teresy Krukowskiej dominowało czterech Wielkich. Ich wspólnym mianownikiem jest fakt urodzin między 1804 a 1873, czyli wszyscy przyszli na świat w XIX wieku. Gwarantowało to koncertowi jednolitość epokową z jednej strony, lecz z drugiej oczywiście zapowiadało wachlarz różnic stylistycznych samych kompozytorów.
Romantyczny początek liryczny zapewnił utwór Michaiła Glinki „Somnienije” z melancholijnym tekstem N. Kukoliuka. W drugiej pieśni Glinki „Ja pomnju czudnoje mgnowienije” przy minimalnym akompaniamencie zaprezentowała Katarzyna Rzymska spory kontrast melodyczny. Sopranistka czuje się doskonale też w repertuarze nieśmiertelnego Piotra Czajkowskiego, mającego bardzo skomplikowany (i śmiertelny) życiorys. Jego trzy pieśni wykonała con fuoco, korzystając z technicznie wielkiej nośności głosu, przechodząc w alt, interwały i koloraturę. Treść? Jak zawsze – miłość! „Otczego?” pytania bez odpowiedzi, „Njet tolko tot, kto znał” dramat kolejny, a „Ja li w pole da nie trawuszka była” to marzenie o idealnej miłości.
Bardzo trudne technicznie (ale nie dla Katarzyny Rzymskiej) są pieśni Nikołaja Rimskiego-Korsakowa, pokazującego właśnie w tym repertuarze „słowiańską duszę”.
Dzięki tekstom samego Puszkina wydobyły dwie artystki głęboką ekspresję, zarówno w egzotycznej i skomplikowanej strukturalnie pieśni „Na chołmach Gruzji” jak i w „Riedjejet obłakow lietuczaja grjada”. Uderza poza tym romantyczna aura, atmosfera, wydobyta wspólnie przez śpiewaczkę i pianistkę. Ostatnim chronologicznie Rosjaninem zaprezentowanym przez damski duet był Sergej Rachmaninow, którego kompozycje należą już do XX wieku. A pisał utwory do wierszy Heinricha Heinego, jak „Son” (czyli „Sen” – miał wtedy 21 lat!)) czy do poezji narodowego wieszcza Ukrainy, Tarasa Szewczenki – „Poljubiła ja” z kombinacjami różnych tempi. Typową udrękę czekania na miłość wyczarowała sopranistka w „Ja żdu tiebia”, kontrastowo kończąc sekwencję rosyjską w „Wiesiennyje wody”, gdzie zgodnie z tytułem panuje atmosfera entuzjastycznego optymizmu, mimo dramatycznego finału.
Anastazja Łozowa nie tylko jest koncertową pianistką, lecz komponuje również od bardzo młodych lat, za co zebrała już wiele nagród oraz dowodów uznania. W Winterthur przedstawiła nam własną kompozycję sprzed 10 lat „Chant de tristesse”. Utwór jest istotnie smutną balladą bez słów o mocno zaakcentowanej ekspresji, kojarzącej się z pieśniami J. Brahmsa. Kojarzy się ten wielominutowy utwór z aurą pożegnania, smutku, porzucenia. Natomiast po burzy dźwięków następuje ukojenie, uspokojenie (après l’orage le beau temps?) z abstrakcyjnym finałem sygnalizującym pogodzenie się z losem.
Akcent polski
Z polskiej literatury usłyszeliśmy w gościnnym domu Teresy Krukowskiej znane dwie pieśni Fryderyka Chopina, czyli „Piosenkę litewską” oraz „Ślicznego chłopca”. Teksty są typowe stylistycznie dla romantyzmu. W pierwszym usłyszeliśmy konflikt matki i córki z powodu zgubionego wianka – zatem silne konotacje erotyczne. W drugim podziwia panienka refrenowo u ukochanego młodzieńca „czarny wąsik i białą płeć” – rewelacyjnie aktorsko przedstawione przez Katarzynę Rzymską.
Drugim kompozytorem polskim goszczącym tym razem w Alpach pod Zurychem był Mieczysław Karłowicz. Jak wiadomo znalazł on śmierć w Tatrach, zasypany lawiną w 1909 roku. Tytuł „Zasmuconej” brzmi jak dedykacja w sztambuchu. W tekście panuje „rozkosz dawnych wspomnień” oraz nuta optymizmu „w radość przejdzie żal”. Bardzo lirycznie, co podwoiło romantyczną nutę utworu, wykonała sopranistka Karłowicza „Mów do mnie jeszcze” do tekstu Kazimierza Tetmajera.
Bisy były dwa. Znowu M. Karłowicz z „Pamiętam słodkie dnie” oraz N. Rimskij-Korsakow z pieśnią o słowiku i róży. Ten poetycki motyw jest niebywale starym toposem w literaturze perskiej. Utwór ma zatem silną konotację orientalną. Motyw słowika i róży (po persku „bolbol wa gol”), zakochanego ptaka w pięknej róży wędruje „jak na płynącym w kosmosie miłości perskim dywanie”. W Winterthur kolejny raz byliśmy świadkami doskonałej organizacji koncertu, gościnności i, last but not least, próby promowania przez Teresę Krukowską wybitnych polskich artystów na gruncie zachodniej Europy.
Wiesław PIECHOCKI